Arrow Batuta to nie wszystko – Agnieszka Nagórka przejmuje artystyczne stery w Operze na Zamku

20 Paź, 2025
Batuta to nie wszystko – Agnieszka Nagórka przejmuje artystyczne stery w Operze na Zamku
© Agnieszka Nagórka / Bodek Macal / Opera na Zamku
Magdalena Jagiełło-Kmieciak

„Ręce wcale nie są najistotniejsze… Ważniejsza jest twarz, oczy, bezpośredni kontakt z zespołem” – mówi Agnieszka Nagórka* – od 1 października zastępczyni do spraw artystycznych dyrektora Opery na Zamku w Szczecinie. Jak widzi siebie jako dyrygenta, w jaki sposób buduje spójną wizję spektaklu z artystami? O pracy z orkiestrą i śpiewakami, o emocjach, które rodzą się między batutą a dźwiękiem, z kobietą-dyrygentem, dla której muzyka jest dialogiem, a scena – emocjonalnym spotkaniem, rozmawiała Magdalena Jagiełło-Kmieciak.

Zacznijmy od batuty. Dyrygent – lider, przewodnik, psycholog? Ma Pani prywatną definicję dobrego dyrygenta?

Dyrygent powinien poruszać. To naturalne, że jest liderem, przewodnikiem, który przekazuje własną koncepcję orkiestrze. Podstawową ideą, jaka przyświeca artyście-odtwórcy jest oddanie jak najwierniej intencji kompozytora. Samodzielna praca dyrygenta polega na zadawaniu sobie licznych pytań i poszukiwaniu na nie odpowiedzi, w następstwie których podejmowane są decyzje wpływające na interpretację utworu. Potrzebne są staranne przemyślenia dotyczące wielu elementów dzieła, na przykład temp oraz ich relacji. Zapis partytury jest z natury niepełny i dopuszcza wiele możliwości realizacji artykulacji, dynamiki, agogiki.

Czyli daje duże pole do popisu?

Oczywiście. Nawet bardzo szczegółowo opisane partytury dają dyrygentowi obszar do indywidualnej nieszablonowej interpretacji. W przypadku dzieł operowych istotne jest wydobycie teatralności zawartej w samej muzyce, jak i ekspresywnych środkach obrazowania. Co ciekawe, wykonywanie tych samych dzieł po pewnym czasie, nie wyklucza ponownej pracy twórczej z partyturą oraz jej analizy. Ponowny kontakt z dziełem daje szansę dostrzec inne kontrapunkty i odnaleźć inne rozwiązania. Istotne jest, aby proces ten dokonał się jeszcze przed próbami z wykonawcami tak, by właściwie zaplanować próby – zarówno całego ich cyklu, jak również kolejno każdej z nich – aby wprowadzane sukcesywnie zadania, jak najlepiej wykorzystywały potencjał muzyków oraz śpiewaków. Pozytywne nastawienie dyrygenta w tym procesie i zachęcanie artystów do podejmowania kolejnych wyzwań ma niemałe znaczenie! Istotne jest także odpowiednie tempo pracy, aby jak najefektywniej wykorzystać koncentrację zespołu. Powinnością dyrygenta jest również branie odpowiedzialności za własne decyzje i działania.

A co jest z kolei główną powinnością dyrygenta stricte operowego

Dyrygent operowy współpracuje z orkiestrą, ale także z zespołem baletowym solistami oraz chórem. Kapryśny aparat głosowy, jak również nie zawsze jednakowa dyspozycja solisty śpiewaka na przedstawieniach wymaga od dyrygenta czujności podczas prowadzenia i – czasem – korekty tempa. Zadaniem dyrygenta operowego jest, oprócz pracy z artystami, również współpraca ze wszystkimi realizatorami spektaklu. Do jego obowiązków należy monitorowanie pomysłów reżysera, by realizacja zgodna była z zamysłem kompozytora. Musi czuwać nad pracą scenografa, aby niefortunne konstrukcje na scenie nie zaburzyły akustyki lub nie utrudniały śpiewakom kontaktu z dyrygentem.

Czyli skupia się na większej liczbie elementów, czego przecież nie widzą tzw. zwykli odbiorcy, bo z reguły prób nie widzą.

Tak. Powinien nawet obserwować powstające kostiumy, aby nie utrudniały śpiewakom realizowania swoich zadań.

Podczas naszych rozmów mówiła Pani często: „jestem kobietą”. Jak czuje się Pani jako kobieta w raczej męskim świecie dyrygentury?

„Nie ma żadnego logicznego powodu, by kobiety nie mogły dyrygować. Batuta nie jest ciężka, liczą się tylko umiejętności muzyczne. To męczące, że wciąż rozmawiamy o tym w kategorii płci”. To słowa wspaniałej dyrygentki Marin Alson – ikony walki o równość w naszym zawodzie. Przyznam, że moje doświadczenia jako kobiety-dyrygent są na szczęście zupełnie odmienne. W pracy z zespołami staram się przed wszystkim być bardzo dobrze przygotowana.  Miałam ogromne szczęście studiować dyrygenturę u wybitnego profesora Antoniego Wita. Wyposażył mnie on nie tylko w dobry warsztat techniczny, ale wiele czasu poświęcił na dyskusje, jak pracować z zespołami. Ręce wcale nie są najistotniejsze… Ważniejsza jest twarz, oczy, bezpośredni kontakt z zespołem.

I tak buduje Pani relacje ze śpiewakami?

Wskazówką dla dobrego porozumienia na linii: dyrygent – śpiewak stały się dla mnie relacje wybitnych solistów współpracujących z maestro Herbertem von Karajanem oraz spostrzeżenia mojego profesora Antoniego Wita, który miał zaszczyt być jego asystentem. Wielokrotnie przytaczał słowa solistów, którzy czuli się przez mistrza Karajana prowadzeni, jednocześnie odczuwając swobodę w budowaniu frazy, pracy oddechem. Nie ma zatem wątpliwości co do tego, iż to dyrygent winien prowadzić śpiewaka, a nie bezradnie za nim podążać. Jeśli na próbach zostają wypracowane wszelkie niuanse interpretacyjne i osiągnięty jest kompromis, wówczas dyrygent nie jest zaskakiwany, zna oczekiwania i możliwości śpiewaka, może nim pokierować, zapewniając mu jednocześnie komfort wykonawczy.

Ale przecież praca z artystami to „niezła jazda”, to indywidualiści. Co w tej pracy jest najtwardszym orzechem do zgryzienia, a co sprawia, że chce się Pani wracać na próby?

Przychodząc na próbę mam w sobie przemyślaną interpretację, konkretne założenia.  Jednak w trakcie pracy z artystami zawsze szanuję indywidualną wizję muzyków.

Batuta to nie wszystko – Agnieszka Nagórka przejmuje artystyczne stery w Operze na Zamku
© Agnieszka Nagórka i Davaasuren Dagvadorj, zwycięzca Wielkiego Turnieju Tenorów 2025 / Bodek Macal / Opera na Zamku

Czyli elastyczność?

Elastyczność. Staram się wysłuchać śpiewaka czy instrumentalisty, zrozumieć jego wizję, pozwolić na jego twórczą wypowiedź. Moim celem jest wypracowanie wspólnej wizji. Bardzo zależy mi na wytworzenie tej specyficznej aury, kiedy czujemy się jednym organizmem, kiedy bije w nas jedno serce…

Zróbmy teraz krok wstecz. Pierwsza próba z pełną orkiestrą – pamięta Pani ten moment? Co Panią zaskoczyło, a co sprawiło, że to „jedno serce” zabiło jak powinno?

Mój pierwszy kontakt z orkiestrą to warsztaty dyrygenckie prowadzone przez profesora Wita wraz z Narodową Orkiestrą Polskiego Radia. Możliwość prowadzenia jednego z najważniejszych zespołów symfonicznych w Polsce był dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Ależ to była przyjemność! Zadaniem uczestników było zadyrygowanie dzieł bez wcześniejszego ustalania interpretacji. Wyzwanie zatem niemałe: należało skomunikować się z orkiestrą jedynie poprzez gesty! To doświadczenie po raz pierwszy pozwoliło mi poczuć siłę zwrotną od orkiestry, odczuć, jaki gest jest niezbędny, a jaki wręcz przeszkadza.

I to zaowocowało triumfem na Międzynarodowym Konkursie dla Dyrygentów Operowych we włoskim Orvieto w 2008 roku.

Najprzyjemniejsza chwila z Orvieto to ogłoszenie wyników – wyczytane moje nazwisko z dodatkiem „Poland”! W konkursie brało udział 46 dyrygentów z całego świata. Konkurs jest unikatowy, bowiem kandydaci prowadzą wyłącznie dzieła operowe z udziałem orkiestry, chóru oraz solistów. Podczas zmagań konkursowych dyrygowałam operą „Cavaleria rusticana” Pietra Mascagniego. Ważne, aby podczas rywalizacji skupić się wyłącznie na sobie i realizacji własnych zadań. Trzeba być z muzyką, nie wolno jej wypuścić z rąk.

Gdyby miała Pani dyrygować tylko jednym utworem – jaki byłby to tytuł?

Szczególne miejsce w moim sercu zajmuje od zawsze muzyka Pucciniego. Fascynuje mnie jako dyrygenta, jak dokładnie kompozytor podaje wskazówki wykonawcze w swoich partyturach. Może zatem „Madama Butterfly”? Jestem kobietą i niezwykle porusza mnie historia Cio-Cio-San poświęcającej się dla miłości oraz jej dramat polegający na zachowaniu godności w obliczu cierpienia.

Nowa funkcja dyrektora ds. artystycznych w Operze na Zamku w Szczecinie to pewnie spory przeskok?

Dyrygowanie jest moją fascynacją, namiętnością, przygodą, pasją… Stanowisko dyrektora artystycznego stawia przede mną wiele nowych wyzwań, takich jak dobór repertuaru, rozwój zespołów artystycznych, działania edukacyjne, ale też wypracowanie kilkuletniej strategii, która nada teatrowi tożsamość i rozpoznawalny profil. Najważniejszym moim celem jest dobra jakość artystyczna szeregowych spektakli (nie tylko premier!). Potrzebna jest zatem systematyczna, profesjonalna praca pozwalająca wypracować zaufanie i wspólny język w zespołach. Chciałabym odczarować ciężar opery i baletu jako sztuki niezrozumiałej, trudnej i niedostępnej. Zmienić postrzeganie opery z elitarnej formy sztuki na głęboko osobiste i emocjonalne doświadczenia.

To poznajmy bliżej Pani marzenia. Jaka powinna być Opera na Zamku?

Chciałabym, aby Opera na Zamku była miejscem debiutu utalentowanych, młodych śpiewaków. Już w listopadzie będę miała zaszczyt zasiąść w jury Międzynarodowego Konkursu Wokalnego imienia Bogdana Paprockiego i mam nadzieję, że „wyłowię” tam perełki. Ponieważ teatr dla mnie to przede wszystkim zespołowość, to chcę w codziennej pracy tworzyć szanse i przyjazne warunki rozwoju moich artystów. Sztuka może urodzić się jedynie tam, gdzie jest akceptacja. Marzę też, że tak jak kiedyś publiczność szczecińska przychodziła „na Irenę Brodzińską”, tak by teraz przychodziła na wypromowanych przez nas solistów.

Dziękuję za rozmowę.

#polishoperanow #ktogdziekiedywoperze