Mój debiut był zwyczajnym dniem śpiewaka w polskim teatrze – rozmowa z barytonem Andrzejem Filończykiem
Po swoim pierwszym występie w 2015 roku baryton Andrzej Filończyk został okrzyknięty przez recenzentów „prawdziwym odkryciem” i „diamentem”. Choć dopiero co obchodził swoje 30 urodziny, jest śpiewakiem, który zdążył wystąpić na najbardziej liczących się scenach operowych na świecie. Teraz 17 i 19 stycznia polska publiczność będzie mogła go oklaskiwać w Poznaniu. Artysta zaśpiewa w Teatrze Wielkim swoją popisową partię Figara w „Cyruliku sewilskim” Gioachina Rossiniego. Z polskim śpiewakiem rozmawia Agata Ubysz.
Miał Pan tylko 20 lat w dniu swojego debiutu na scenie w roli Tonia w “Pajacach” Leoncavalla. Czy pamięta Pan ten dzień?
Jak mógłbym nie pamiętać! Było to 31 stycznia 2015 roku na scenie Teatru Wielkiego w Poznaniu. Chociaż kiedy głębiej zajrzę do świadomości, to wydaje mi się, że tego dnia odbyła się kolejna próba, a nie spektakl. Partia Tonia jest dość wymagająca dla młodego, dwudziestoletniego śpiewaka. Długo się jej uczyłem, spędzałem wiele godzin pracując z pianistami i z nauczycielami, a próby do spektaklu trwały kilka tygodni. Sam debiut na scenie, choć zdecydowanie wyjątkowy, był po prostu zwyczajnym dniem śpiewaka w polskim teatrze.
Teraz powróci Pan na poznańską scenę jako Figaro w Cyruliku sewilskim Rossiniego. Jak się zmienił Andrzej Filończyk przez te 10 lat?
To czas, w którym świat obrócił się o 180 stopni, bo z dwudziestolatka stałem się trzydziestolatkiem. Udało mi się założyć rodzinę i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. A od strony zawodowej, to na pewno zdobyłem doświadczenie, jestem spokojniejszy i mam większą świadomość instrumentu, którym się posługuję, czyli głosu. Wiem dokładnie co trzeba wykonać dzień po dniu, aby później na spektaklu już było łatwo, lekko i przyjemnie. Nie tylko dla mnie, ale również i dla widzów.
Na Wikipedii znajduje się długa lista teatrów operowych, w których Pan występował i ról, które ma Pan w swoim repertuarze. Czy któraś z nich stała się kamieniem milowym w Pana karierze?
Na pewno jest to Figaro w “Cyruliku sewilskim”. To właśnie jako Figaro zadebiutowałem w najważniejszych teatrach i niezależnie od kraju, w którym go śpiewałem, czy były to Włochy, Francja czy Anglia, interpretacja, którą proponowałem podobała się. Natomiast jeśli miałbym wybrać teatr, który wpłynął na moją karierę, to wymienię paryską Opéra Bastille. To właśnie po zaśpiewaniu tam Figara otrzymałem kolejne wspaniałe propozycje. Chociażby pierwszą rolę verdiowską, która już przede mną w marcu. Będzie to Markiz Posa w “Don Carlosie”, produkcji w oryginalnej wersji językowej czyli po francusku (w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego przyp. red.). I choć to długi, pięciogodzinny spektakl, a moja rola jest wymagająca technicznie, to nie mogę się doczekać. Mam nadzieję, że będzie to coś wyjątkowego.
Ale zanim wystąpi Pan w Paryżu, czeka na Pana jeszcze jeden Figaro.
Tak, w wiedeńskiej Staatsoper. I to ze znajomymi, z którymi w zeszłym roku śpiewaliśmy “Cyrulika sewilskiego” na letnim Festiwalu Rossiniego w Pesaro.
Rodzina, angaże na prestiżowych scenach. Czego więc można Panu życzyć w 2025 roku?
Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia. Rozwój, spokój, szczęście, praca nad sobą, radość z każdej próby czy występu bez zdrowia nie są możliwe, a my, śpiewacy operowi, stoimy w miejscu.
Dziękuję za rozmowę.