Czas, który prowadzi do zanurzenia. Dlaczego spektakle operowe trwają tak długo?
Tak trudno jest nam uciec od codzienności, planów, terminów, zobowiązań. Wydaje nam się, że jesteśmy obecni, że odczuwamy, przeżywamy. A jednak wciąż przeskakujemy z jednej aktywności na drugą, oddzielając je jednostkami czasu. Współczesność bardzo nas w tym wspiera. Gdzieś w tym pędzącym świecie jest opera – z całą swoją głębią emocji, rozbudowaną formą i nie liczeniem się z czasem – wydaje się zjawiskiem z innego porządku. Ale to właśnie dlatego jest dziś tak potrzebna. Nie daje gotowych odpowiedzi. Nie zmusza do szybkich reakcji. Opera pozwala… zniknąć na chwilę z życia, by naprawdę je poczuć.
Trwają właśnie próby do premiery „Don Carla” w Operze Wrocławskiej – monumentalnego dzieła Verdiego, rozgrywającego się w XVI-wiecznej Hiszpanii, w cieniu inkwizycji i wielkich namiętności. To opowieść o miłości, rezygnacji, władzy i buncie – ale przede wszystkim o prawdach, które są niezależne od czasu i miejsca w historii. I to właśnie czyni ją tak poruszającą również dziś. Reżyser spektaklu, Michał Znaniecki, zwraca uwagę, że opera nie jest lekcją historii – to emocjonalna podróż w głąb siebie: O tym opowiadają opery – nie w sposób dokumentalny, nie dydaktyczny. To nie jest spektakl o historii Hiszpanii, tylko przestrzeń, w której może urodzić się refleksja – mówi Znaniecki. Zachęcam szczególnie tych, którzy do opery nie chodzą, by spróbowali. Opera prowokuje – do myślenia, do płaczu, do konfrontacji z własną percepcją. I nie trzeba się tego bać.
To właśnie czas – ten cichy, niemodny bohater opery – sprawia, że możemy wyłączyć się z codzienności. Jak zauważa reżyser: Monteverdi potrafił tworzyć opery trwające pięć, sześć godzin. To były hipnotyczne sesje – po pewnym czasie widz przestaje myśleć o parkingu, o kolacji, o pracy. Wchodzi w świat emocji. Do tego potrzebny jest czas.
Współczesny widz nie zawsze jest gotowy na trzygodzinne przeżycie – ale właśnie tyle potrzeba, by odpuścić kontrolę. Sophie Leroy, w swoich badaniach opublikowanych w artykule naukowym pt. Why is it so hard to do my work? (2009), wprowadziła pojęcie „attention residue”, wskazując, że potrzebujemy minimum 20–30 minut, aby nasz umysł mógł się w pełni zaangażować, by przestawić się z trybu zadaniowego na tryb kontemplacyjny. A to dopiero początek.
Autorzy raportu organizacji Opera America dowodzą, że to właśnie długi czas trwania pozwala widzowi osiągnąć stan głębokiego zanurzenia – punkt, w którym emocje stają się osobiste, a sztuka przestaje być opowieścią innych i zaczyna być lustrem.
Z każdej strony słyszymy: „krócej, szybciej, zwięźlej”. Kultura instant wchłonęła już książki, filmy, wiadomości. W tej kulturze opera to osobliwy buntownik. Nie mieści się w ramy 30-sekundowego filmu, nie daje się przewinąć. Trwa. I każe nam trwać razem z nią.
Don Carlo to nie tylko opowieść o infancie rozdartym między miłością a obowiązkiem. To również intymny test naszej zdolności do bycia obecnym. Reżyser Michał Znaniecki mówi wprost: Percepcja dzisiaj każe nam wierzyć, że 40-minutowy spektakl to ideał, jak odcinek serialu. To nieprawda. Jeśli opera jest dobrze skonstruowana, jeśli niesie emocje, to czas przestaje mieć znaczenie. Trzy godziny? Pięć? To naprawdę nieistotne – bo jesteśmy w innym świecie. I nie trzeba się tego bać.
To zdanie działa jak klucz: czas nie jest wrogiem, tylko narzędziem przejścia. Widzowie, którzy zostają do końca, nie robią tego z obowiązku – robią to, bo są poruszeni. Jak pokazują badania Laidlaw Opera Research Report (2024): Widzowie, którzy doświadczyli pełnej długości spektaklu, deklarowali wyższy poziom emocjonalnego zaangażowania niż ci, którzy wcześniej wychodzili lub przerywali odbiór.
Opera nie musi być łatwa ani przyjemna. Może uwierać, może prowokować. Ale – jak mówi Znaniecki – to przestrzeń, w której nie trzeba się wstydzić. Ani łez. Ani myślenia. W świecie zredukowanym do skrótów i obietnicy szybkiej nagrody, opera staje się ostatnim bastionem głębokiego czasu – miejsca, w którym naprawdę możemy oddać się muzyce, historii i sobie samym.