Fascynują mnie trudne charaktery – rozmowa z basem Hubertem Kowalczykiem
Hubert Kowalczyk wykonuje aktualnie partię Kuna w „Wolnym strzelcu” Carla Marii von Webera pod batutą Yoela Gamzou i w reżyserii Andreasa Kriegenburga w Staatsoper w Hamburgu. Premiera odbyła się 17 listopada 2024 roku. Z polskim basem rozmawia Jolanta Łada-Zielke.
Jakie były Pana muzyczne początki?
Zacząłem naukę gry na fortepianie w wieku sześciu lat, później miałem również epizod z akordeonem. Po mutacji, która nastąpiła u mnie niespodziewanie szybko, zacząłem brać lekcje emisji głosu. Na początku zajmowałem się wykonawstwem muzyki popularnej, głównie poezji śpiewanej, jednak mój pierwszy pedagog stwierdził, że mój głos jest na ten repertuar trochę za ciężki i doradził, abym spróbował swoich sił w muzyce klasycznej. Z początku traktowałem śpiewanie jako odskocznię od szkolnej codzienności. Na poważnie jednak zainteresowałem się teatrem i operą dzięki mojemu nauczycielowi gry aktorskiej w szkole muzycznej.
Czyli wybrał Pan już świadomie kierunek studiów?
Tak, wybrałem uczelnię w Berlinie. Dostałem się też do Gdańska i do Łodzi, ale pod wpływem rodziny zdecydowałem się na studia za granicą. Berlin jest silnym ośrodkiem operowym, działają tam aż trzy teatry tego typu. Będąc na drugim roku studiów aplikowałem do Akademii Operowej przy Teatrze Wielkim w Warszawie, chcąc nawiązać kontakt z polską sceną. Poznałem tam wartościowe osoby, które pomogły mi w rozwoju artystycznym. Wiele koleżanek i wielu kolegów stało się dla mnie inspiracją. Spędziłem trzy lata, kursując pomiędzy Warszawą a Berlinem, a także Pizą i Livorno, gdzie uczyłem się w ramach programu Erasmus. Wprawdzie często podróżowałem, ale ten okres zaowocował wieloma kontaktami, które pielęgnuję do dziś.
Jakie cenne doświadczenia wyniósł Pan z każdego z tych miejsc?
Po pierwsze znajomość języków obcych, która znacznie ułatwia przygotowanie partii. Przyswajanie języka przez codzienne życie w danym kraju jest bardziej efektywne, niż w trakcie nauki na kursach. Z Włoch wyniosłem ponadto umiejętności kulinarne. Studia w Niemczech zmniejszają dystans kulturowy pomiędzy osobami przybyłymi z Europy środkowo-wschodniej a zachodnim rynkiem pracy i tak stało się też w moim przypadku. Natomiast trzy lata spędzone w Akademii Operowej w Warszawie dały mi swego rodzaju szlif muzykalności słowiańskiej, która jest trochę inna, niż niemiecka. Nie chcę porównywać tych dwóch światów, ani konfrontować ich ze sobą. Myślę, że one mogą czerpać od siebie nawzajem i uzupełniać się. Zapewne mój życiorys wyglądałby inaczej, gdybym ukończył licencjat w Polsce i wyjechał do Niemiec dopiero na studia magisterskie.
Z jaką partią basową utożsamia się Pan najbardziej?
Lista ról, które chciałbym zaśpiewać, jest długa i nie chodzi tu wyłącznie o stronę muzyczną, lecz i dramaturgiczną. Wybrałem ten zawód między innymi dlatego, że na scenie można się „ubrudzić wewnętrznie”, doświadczyć pewnego diapazonu emocjonalnego, którego w życiu codziennym najczęściej nie zaznajemy. Bez względu na to, jakich wartości nie wyznawalibyśmy prywatnie, scena umożliwia nam wyjście poza nie, a także własne ograniczenia. Uwielbiam role, które mają jak najmniej wspólnego ze mną jako człowiekiem. Fascynują mnie postacie, które mierzą się z dylematami moralnymi, odrzuceniem przez społeczeństwo, przez co stają się czarnymi charakterami. Przykładem jest tu John Claggart w „Billy Budd”, Mefisto w „Fauście” albo role wagnerowskie, które z dramaturgicznego punktu widzenia uważam za najbardziej interesujące.
Czy któraś z ról stała się kamieniem milowym w Pana karierze?
Tak, mój debiut w Hamburgu dwa lata temu jako Colline w „Cyganerii”. Teraz wykonuję partię Kuna, choć jest to rola bardziej mówiona. Fakt, że dyrekcja Staatsoper w Hamburgu powierzyła mi ją, uważam za kredyt zaufania, wynikający stąd, że od ponad dziesięciu lat żyję w Niemczech i biorę udział w tutejszym życiu artystycznym. W tym roku śpiewam tu jeszcze Sarastra, Sparafucile i Ferranda. Debiut w partii Sarastra, w niemieckim teatrze klasy A, jest pewną nobilitacją dla młodego basa i otwiera mu drogę do innych teatrów. We wrześniu śpiewałem Truffaldina w nowej produkcji „Ariadnie na Naxos” w Zurychu. Kończę obecny sezon debiutem wagnerowskim jako Fasolt w Bazylei. Za kilka lat widzę siebie między innymi w partii Leporella, czy Banca, natomiast w dłuższej perspektywie chciałbym związać się z repertuarem wagnerowskim, bo tam pierwiastek dramatyczny jest bardziej wyeksponowany.
Czy zgadza się Pan z tym, co Richard Wagner napisał o operze Wolny strzelec” w traktacie „Opera i dramat”: Weber, przepełniony nieugiętą wiarą w charakterystyczną czystość swojej jedynej i niepodzielnej melodii, podporządkował sobie poetę z dogmatycznym okrucieństwem i zmusił go do samodzielnego wzniesienia stosu pogrzebowego, na którym nieszczęśnik miał zostać spalony na popiół, aby podsycić ogień melodii Webera. Poeta „Wolnego strzelca” doszedł do tego samobójstwa, sam o tym nie wiedząc…
Myślę, że „Wolny strzelec” jest ciekawą operą ze względu na materiał dramatyczny. Nie dziwię się, że Wagner tak to określił, bo Weber poniekąd faktycznie poświęcił dramatyzm libretta na rzecz warstwy muzycznej. Zgadzam się z tym twierdzeniem, aczkolwiek myślę, że pewne konwenanse danej epoki, czy środki wyrazu, mogły Webera trochę ograniczać. Kompozytor wyprzedził swoją epokę, choć ze względu na czasy w których żył, musiał niejako „ubrać” swoje dzieło w kostium wczesnoromantyczny.
Czy występuje Pan też w Polsce?
Sporadycznie; dwa lata temu wziąłem udział w wykonaniu dwóch scenicznych kantat Bacha podczas Festiwalu Opera Rara w Krakowie. Na razie koncentruję się na rynku zachodnioeuropejskim, ale nie ukrywam, że śpiewanie w Polsce przyniosłoby mi wielką radość. Należy również wziąć pod uwagę fakt, że rynek polski jest niestety mniejszy i bardziej hermetyczny a planowanie sezonów artystycznych o wiele bardziej krótkoterminowe niż na Zachodzie. Podczas gdy w Niemczech ustala się kalendarz imprez co najmniej na trzy sezony z góry, w Polsce, w większości przypadków, z rocznym lub nawet z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Wynika stąd ogromna trudność, zarówno dla mnie jak i dla moich agentów, żeby zorganizować coś wspólnie z jakąś polską instytucją. Jestem jednak dobrej myśli i liczę, że to się zmieni w przyszłości.
Dziękuję za rozmowę.
Bas Hubert Kowalczyk ukończył Hochschule für Musik Hannsa Eislera w Berlinie, w klasie profesorów Martina Brunsa i Michaila Lanskoia. Jest też absolwentem Akademii Operowej przy Teatrze Wielkim w Warszawie, gdzie kształcił się pod kierunkiem Eytana Pessena i Olgi Pasiecznik. Występował jako m.in. Zuniga w Staatsoper Berlin pod batutą Bertranda de Billy’ego, w roli Nourabada w „Poławiaczach pereł” Bizeta w Zurychu, jako Collatinus w koncertowym wykonaniu „Gwałtu na Lukrecji” Brittena z Deutsches Symphonie-Orchester Berlin, pod batutą Robina Ticciatiego, oraz jako Haly we „Włoszce w Algierze” Rossiniego na Bregenzer Festspiele. Jeszcze podczas studiów dołączył do International Opera Studio w Staatsoper w Hamburgu, wykonując partie, takie jak Alcindoro, Pistola czy Montano. Od 2021 roku jest członkiem zespołu solistów Staatsoper w Hamburgu.
Fot. na stronie głównej Natalia Jansen