Marzenie o Brangenie: z mezzosopranistką Martą Świderską rozmawia Jolanta Łada-Zielke
Komu ze swoich nauczycieli śpiewu zawdzięcza Pani najwięcej?
Zaczęłam uczyć się śpiewu będąc już po innych studiach. Wcześniej kończyłam skrzypce w PSM II stopnia, ale postanowiłam spróbować swoich sił w śpiewie. Pierwsza nauczycielka, która mnie przesłuchiwała, stwierdziła, że czekają mnie lata pracy, zanim dostanę się na studia. Moi rodzice poradzili mi pójść do kogoś innego i zasięgnąć drugiej opinii, jak u lekarza. Trafiłam do pani Małgorzaty Lasoty, nauczycielki w PSM II Stopnia w Sosnowcu. Powiedziała, nie ma problemu, po roku przygotowań mogę zdawać na akademię muzyczną. Podczas dalszej edukacji miałam przyjemność współpracować z trzema nauczycielami śpiewu w Katowicach i Frankfurcie. Przeszłam też wiele kursów mistrzowskich. Jestem zdania, że od każdego można się czegoś nauczyć, każdy wnosi jakąś cegiełkę do naszej edukacji. Ale pani Małgosia jest nadal moją ostoją. Jeśli mam z czymś problem, mogę zawsze przyjść do niej i ona mi szczerze doradzi.
Jak trafiła Pani do Międzynarodowego Studia Operowego przy Staatsoper w Hamburgu?
Po studiach magisterskich we Frankfurcie nad Menem chciałam dostać się do jakiegoś studia operowego i brałam udział w wielu przesłuchaniach. Początkowo mi odmawiano, ale nagle jednego dnia przyszły aż trzy odpowiedzi pozytywne z Hamburga, Drezna i Gery. Wybrałam Hamburg. Na moją decyzję wpłynął fakt, że tutejsze Studio ukończyła Aleksandra Kurzak. Ja ukończyłam je dziesięć lat temu.
Pod koniec ubiegłego sezonu wzięła Pani udział – już gościnnie – w projekcie Studia Operowego w Hamburgu, czyli wystawieniu operetki Reynaldo Hahna „Ciboulette” .
W tym projekcie brałam udział gościnnie. Podczas prób i przedstawień panowała bardzo przyjemna atmosfera. Zresztą zawsze istniały tu przyjacielskie relacje i naprawdę każdy się cieszył, jak miał okazję pracować z koleżanką lub kolegą ze Studia podczas jakiejś produkcji. W ciągu roku byliśmy bowiem bardzo zajęci, realizowaliśmy wiele projektów i prawie się nie widywaliśmy. Pamiętam, że w jednym sezonie brałam udział w aż 13 produkcjach w Staatsoper w Hamburgu. Nasi pedagodzy kładli nacisk na to, żebyśmy jak najwięcej występowali na scenie. Tylko na koniec sezonu przygotowywaliśmy wspólny spektakl, jak teraz właśnie „Ciboulette”.
Ze względu na szczupłość obsady zastępowała Pani w tej produkcji chór, razem z Gabriele Rossmanith i przypadły Pani w udziale dolne partie. Podziwiałam Pani niezwykłą sprawność w rejestrze piersiowym, ale na pewno nie miała Pani łatwego zadania…
Rzeczywiście było to wyzwanie. Prosiłam naszego aranżera Johannesa Harneita, który musiał przepisać partię chóru na dwa głosy, żeby choć jedno miejsce dla mnie było wyżej, niż w małej oktawie. A on na to: Przykro mi, ale zastępujesz chór męski; za to będziesz miała okazję pokazać swoje piękne doły. Szkoda, że w tej partii nie było choć dwóch numerów zawierających wyższe dźwięki, żebym mogła pokazać, że mam też dobrą górę (śmiech). Ale w sumie śpiewanie w tym rejestrze jest dla mezzosopranu dość wygodne.
Na scenie Opery Hamburskiej widzieliśmy Panią ostatnio jako Szynkarkę w „Borysie Godunowie”. A jaka jest Pani wymarzona partia?
Jest ich kilka: Amneris w „Aidzie”, Azucena w „Trubadurze” i Ulryka. Wszystkie te partie mam już przygotowane. W tym sezonie miałam okazję zaśpiewać Brangenę w Łodzi. Było to wykonanie koncertowe, ale bardzo chciałabym zagrać ją na scenie.
Dziękuję za rozmowę.
Marta Świderska jest absolwentką Międzynarodowego Studia Operowego przy Staatsoper Hamburg. W latach 2018 – 2019 dołączyła do tamtejszego zespołu solistów występując między innymi w rolach Mercedes (Carmen), Filipiewny (Eugeniusz Oniegin), Brigitte (Umarłe miasto). Śpiewała także partię Bianki w „Gwałcie na Lukrecji” Brittena w Giessen i w Norymberdze, a także Trzecią Damę w „Czarodziejskim Flecie” Mozarta w Deutsche Oper am Rhein. Śpiewaczka koncertowała również w filharmoniach w Monachium, Paryżu, Hamburgu, w Concertgebouw w Amsterdamie, oraz w Dortmundzie i w Dreźnie.