Pięć pytań do barytona Szymona Mechlińskiego przed premierą „Beatrix Cenci”
Szymon Mechliński jest nie tylko uznanym barytonem młodego pokolenia, ale także promotorem muzyki polskiej na świecie – na ten temat porozmawialiśmy z nim przed premierą wersji koncertowej opery „Beatrix Cenci” Ludomira Różyckiego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, w której wykonuje partię Pietra Negri.
Dlaczego Pana zdaniem polska muzyka jest rzadko grana za granicą?
Nie jest grana, bo nie jest znana. Bo nie dajemy możliwości jej poznać. Proszę sobie wyobrazić, że znany polski śpiewak, który ma szerokie kontakty na świecie, zachwyca się np. muzyką Henryka Jareckiego. Idzie do dyrektora MET, madryckiego Teatro Real, Opery Paryskiej i co? Nie ma czego pokazać. Nie ma nawet nut, tylko ewentualnie rękopis. Ja sam, kiedy proponowane mi jest wykonywanie nowego dzieła, najpierw biorę do rąk nuty. Ale chcę też posłuchać nagrania. Chcę zobaczyć, jaka jest orkiestracja, jaka jest tradycja wykonawcza, czy dana partia pasuje na mój głos. Nagrania są koniecznością w dzisiejszych czasach.
Czyli należy nadrobić braki wydawnicze i nagraniowe.
Trzeba zdać sobie także sprawę z tego, że popularność danego tytułu zawsze jest związana z pewnymi zaszłościami historycznymi. Uważam, że trzeba być bardzo naiwnym, żeby twierdzić, że to, że dany kraj, jak na przykład Niemcy, Rosja czy Francja, posiadał w XIX czy na początku XX wieku silną państwowość, nie przyczyniło się w żadnym stopniu do wypromowania jego narodowego repertuaru. Zagraniczne dzieła: niemieckie, rosyjskie czy francuskie są przepiękne i zasłużenie popularne. Tylko że trzeba wziąć poprawkę na to, że Polska nie miała takich możliwości promocji, bo nie było państwowości. A nasi kompozytorzy tworzyli wówczas równie wartościowe dzieła.
Jak więc promować polską muzykę za granicą?
Ja dodaję do mojego repertuaru koncertowego polskie nieznane dzieła. Zawsze są świetnie odbierane, nie ważne, czy występuję w Tokio, czy w Wexford. Ale to nie wszystko. Zajmuję się teraz np. operą „Rejent z Flandrii, czyli Piwowar z Gandawy” Józefa Brzowskiego. Opowiada o flamandzkim bohaterze narodowym Jacobie van Artevelde. Kiedy występowałem w Amsterdamie, kolega Belg, który natrafił na mój kanał na YouTubie, gdzie publikuję nagrania arii, przysiadł się do mnie w kantynie zdziwiony, że Polska ma swoją twórczość operową. Większość ludzi o tym nie wie. Był oczywiście podwójnie zdziwiony, kiedy usłyszał o swoim rodzimym „Rejencie z Flandrii”. Sama historia też jest dobrym towarem eksportowym. Takiego ciekawego „towaru” mamy bardzo dużo. Można nim zatem trafić w konkretne miejsca.
Na jakie jeszcze nietypowe znalezisko natknął się Pan ostatnio?
O jednym z nich rozmawiałem z Kariną Skrzeszewską, z którą śpiewam teraz w „Beatrix Cenci” Ludomira Różyckiego, a która jest w połowie Greczynką. Jest taka opera „Wyrok” Zygmunta Noskowskiego. Opowiada ona o bohaterskiej walce Greków o niepodległość z tureckim okupantem w XIX wieku. Karina była bardzo zdziwiona! Powiedziała mi, że szukała wiele lat tej tematyki u greckich kompozytorów, np. u Spiridona Samarasa. Nikt nie podjął tematu. Może było to dla nich zbyt bolesne, zbyt osobiste… Ciężko powiedzieć. „Wyrok” to tak naprawdę grecka opera narodowo-wyzwoleńcza z polskim tekstem.
Zdradzi nam Pan swoje plany zawodowe na najbliższą przyszłość, oprócz wykonywania i promowania polskiej muzyki?
W najbliższym czasie występuję w partii Walentego w „Fauście” Charles’a Gounoda w Kanadzie, potem jako Lord Cecil w „Marii Stuardzie” Gaetano Donizettiego w Teatro Real w Madrycie. Następnie wrócę do partii Marcella w „Cyganerii” Giacoma Pucciniego, którą już niejednokrotnie wykonywałem.
Mam możliwości głosowe śpiewać późnoromantyczny repertuar, który jest wymagający, bardzo wysiłkowy. Podobnie wykonywanie oper polskich kompozytorów – to nie jest łatwe śpiewanie, wymaga dużo kondycyjnej wytrzymałości.