Pięć pytań do… barytona Huberta Zapióra o partie Mozartowskie i nie tylko
Podczas 33. Festiwalu Mozartowskiego w Warszawskiej Operze Kameralnej występuje Pan jako Hrabia Almaviva w „Weselu Figara” i jako Guglielmo w „Così fan tutte”. Do tej drugiej partii w tym miesiącu wraca Pan także na deski Opery Narodowej. Jakie wyzwania w kreowaniu tych ról przed Panem stoją?
Obie te role mam w swoim repertuarze od wielu lat, a w operach Mozarta występowałem na scenie już ponad 100 razy. W ciągu ostatniego roku zaśpiewałem w trzech różnych produkcjach „Wesela Figara” i czterech różnych „Così fan tutte”. Każda reżyseria czy spotkanie z nowym dyrygentem stawia przed śpiewakiem inne wyzwania aktorskie i muzyczne. Dla mnie, szczególnie w przytoczonym powyżej kontekście, niezwykle ważne jest zachowanie świeżości, ciągłe szukanie nowych kolorów w partii wokalnej, środków aktorskich, rozwijanie postaci i to jest właśnie największym wyzwaniem. Bardzo łatwo stać się niewolnikiem tego, co już wiemy na temat naszej roli, w czym czujemy się bezpiecznie muzycznie czy aktorsko i przez to rozleniwić naszą kreatywność. Wierzę, że moje zaangażowanie przekłada się na zaangażowanie widza i to, jak przeżyje wieczór w operze.
Jak według Pana Mozarta należy wystawiać: w tradycyjny sposób, wierny literze libretta i muzyki, czy może uwspółcześniać?
Moim zdaniem historie zawarte w operach Mozarta są uniwersalne i mogą wydarzyć się w każdym czasie i przestrzeni. Jeśli pomysł na ich przedstawienie jest wiarygodny, a widz może bez poczucia zagubienia śledzić i przeżywać losy bohaterów, cała reszta nie ma znaczenia. Zawsze kiedy biorę udział w nowej produkcji staram się stać na straży logiki i sensów zawartych w libretcie, dyskutuję z reżyserami, stawiam pytania, które zadałbym sobie oglądając spektakl z widowni. Jestem jednak przekonany, że nieważne jak bardzo logiczna czy wierna temu „co Mozart miał na myśli” będzie reżyseria, jeśli na samym końcu zabraknie w niej prawdziwych emocji. Tych które płyną ze sceny, a co za tym idzie także tych, które rodzą się u widza. Dla mnie jako artysty, ale także widza, ważne jest aby spektakl nie pozostawił mnie emocjonalnie obojętnym. Wtedy nie ma znaczenia, czy został on zrealizowany tradycyjnie, czy współcześnie.
Co z Pana perspektywy jest najważniejsze w tych dwóch inscenizacjach w WOK: Grzegorza Chrapkiewicza i Marka Weissa?
Obie te produkcje w warstwie realizatorskiej różnią się prawie wszystkim, a mimo to spotkały się z uznaniem krytyków i sympatią widzów. I może właśnie, także w kontekście poprzedniego pytania, ten jeden wspólny mianownik, który jak się domyślam zadecydował o ich sukcesie, jest najważniejszy. Prawdziwe emocje. Relacje między postaciami, ich pragnienia, obawy, ale także poczucie humoru. Widz podąża za nimi i zanurza się w tak różne od siebie światy wykreowane przez obu reżyserów.
Która z partii spoza repertuaru Mozartowskiego jest Panu najbliższa i dlaczego?
Paradoksalnie jest to rola, której jeszcze nigdy nie wykonałem na scenie, a o której marzę i do której przygotowuję się od wielu lat. Chodzi o Eugeniusza Oniegina. Jeszcze na studiach zakochałem się w historii Puszkina, na podstawie której Czajkowski skomponował swoją operę. Moja fascynacja tym tematem znalazła nawet ujście w pracy magisterskiej, którą broniłem na warszawskiej Akademii Teatralnej. W czasie studiów miałem ogromne szczęście oglądać na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w roli Oniegina swoich największych idoli – Mariusza Kwietnia i Artura Rucińskiego, którzy swoimi wykonaniami jeszcze bardziej rozbudzili moją miłość do historii Oniegina. Mimo że od tamtej pory już kilka razy byłem o krok od wymarzonego debiutu, różne losowe sytuacje sprawiały, że finalnie nie dochodził on do skutku. Tym samym jest to nie tylko mi najbliższa, ale także najbardziej wyczekiwana przeze mnie rola spoza repertuaru Mozartowskiego.
Jakie są Pana marzenia i plany artystyczne?
Moje największe marzenie już dawno się spełniło. Śpiewam. Mam ogromny przywilej stawać na scenie i dzielić się swoją pasją z setkami, tysiącami ludzi, którzy właśnie po to przychodzą do opery. W tym zawodzie bardzo łatwo, w pogoni za kolejnymi rolami, kontraktami, sukcesami, zapomnieć, że kiedyś moment, w którym teraz jesteśmy był naszym największym marzeniem. A co do planów? To ostatnie tygodnie bardzo długiego i intensywnego dla mnie sezonu. Planuję odpocząć! A potem zmierzyć się z nowym sezonem, gdzie już na samym początku czeka mnie niezwykle ekscytujące wyzwanie. Nowa produkcja Barrie Kosky’ego w Komische Oper w Berlinie. Tym razem będzie to kultowy musical S. Sondheim’a „Sweeney Todd”, a ja zadebiutuje w nim w roli Anthony’ego. Nie zabraknie oczywiście mojego ukochanego Mozarta, a kolejnym długo wyczekiwanym przeze mnie debiutem będzie Marcello w „Cyganerii” G. Pucciniego.