Pięć pytań do… Natalii Rubiś podczas 33. Festiwalu Mozartowskiego
Podczas 33. Festiwalu Mozartowskiego w Warszawskiej Operze Kameralnej wystąpiła już Pani jako Elettra w „Idomeneo”, a przed Panią jeszcze rola Donny Elwiry w „Don Giovannim”. Jakie wyzwania się wiążą z pracą nad tymi postaciami?
Są to dwie bardzo silne heroiny w repertuarze Mozartowskim i każda z nich ma swoje „pułapki”. Oczywiście zupełnie inaczej podchodzę do jednej z moich ulubionych ról, którą wykonuję od lat, czyli Donny Elwiry, a inaczej do roli Elettry śpiewanej po raz pierwszy i to jeszcze we wznowieniu. Wznowienie wiąże się z mniejszą liczbą prób i nie ma tego komfortu „zaprzyjaźnienia się” z bohaterką, dojrzewania w roli i z rolą – tego co pojawia się podczas pracy nad nowym spektaklem. Z drugiej strony jest jednak niesamowita energia, skupienie i świeżość. Nie ma miejsca na rutynę, na granie emocji „na pamięć”, wszystko jest prawdziwe, pokazane po raz pierwszy. Mam nadzieję, że dzięki temu publiczność uwierzy w historię, którą opowiadamy.
A jak według Pani należy wystawiać Mozarta: w tradycyjny sposób, wierny literze libretta i muzyki, czy może uwspółcześniać?
Pewne jest to, że Mozarta należy wystawiać prawdziwie, należy szukać prawdy w libretcie. Na pewno zmieniło się postrzeganie pewnych zachowań społecznych: coś co było na porządku dziennym kilkaset lat temu, dziś budzi nasze niezrozumienie czy sprzeciw. Na szczęście są pewne prawdy tak uniwersalne, że nie zmieniają się od lat i wszyscy możemy znaleźć w nich kawałek swojego życia. Dlatego nie jest ważne czy produkcja jest współczesna, czy tradycyjna. Ma być prawdziwa. Nie zgadzam się z wypaczaniem sensu tekstu i znaczenia słów, nie zgadzam się z takim „unowocześnianiem” Mozarta jak wkładanie go na siłę w ramy „naszych czasów”. Szukajmy tych uniwersalnych prawd, a czy kostiumy i scenografia są tradycyjne, czy współczesne… to już jest sprawa drugorzędna.
Co więc z Pani perspektywy jest najważniejsze w tych dwóch inscenizacjach Michała Znanieckiego?
Związki międzyludzkie. I spojrzenie na bohaterów. Z jednej strony indywidualne, ponieważ każda z postaci ma swoją historię, którą opowiada gestem i spojrzeniem, a z drugiej globalne – uwypuklenie relacji między bohaterami ich reakcji na siebie i jak ich decyzje wpływają na każdego z nich i świat, w którym się znajdują. U Michała Znanieckiego najważniejsza jest prawda i to jest motywem przewodnim jego inscenizacji.
Która z partii spoza repertuaru Mozartowskiego jest Pani najbliższa i dlaczego?
Halka! Bez chwili zastanowienia. Halka jest partią najbliższą mojemu sercu. Czuję silne połączenie z tą dziewczyną z gór, na pewno przez to, że sama pochodzę z Podhala, z Raby Wyżnej, noszę nawet tytuł „Wiyrchowej Orlicy”! Przygotowując się do tej roli od razu poczułam, że mogę się z nią identyfikować, jestem w stanie przekazać jej prawdę. Może dlatego, że patrzyłyśmy na podobne krajobrazy, podobnie pachniało nam lato, że podobnie smakowały nam poziomki i borówki zbierane w lesie? Także fakt, że przez ponad 10 lat tańczyłam i śpiewałam w zespole góralskim, rozbudził moją wyobraźnię i wrażliwość.
Jakie są Pani marzenia artystyczne?
Moje marzenia artystyczne nieustannie się spełniają, tak jak np. rola Elettry, a kolejne już są w kolejce do spełnienia się. Jednym z nich będzie mój debiut w roli Benigny w „Czarnej masce” Krzysztofa Pendereckiego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w listopadzie tego roku. Będzie to nie tylko wielkie wyzwanie wokalne, ale i aktorskie, a połączenie tych dwóch uwielbiam najbardziej!
#polishoperanow #ktogdziekiedywoperze #WarszawskaOperaKameralna