Arrow Rycerz-łabędź w ciasnej izbie. Piotr Beczała jako Lohengrin na scenie w Zurychu

05 Cze, 2025
Rycerz-łabędź w ciasnej izbie. Piotr Beczała jako Lohengrin na scenie w Zurychu
© Piotr Beczała, "Lohengrin" / Toni Suter
Marzena Mikosz

Śpiewa jak włoski tenor – głosem pełnym tęsknoty i ciepłego brzmienia, tak o Piotrze Beczale pisała niemiecka prasa po debiucie w roli Lohengrina w 2016 r. w drezdeńskiej operze. Postać ta na stałe wpisała się do repertuaru polskiego tenora, dlatego też nie dziwi zaproszenie do jej wykonania w Operze w Zurychu, czyli w miejscu, w którym polski tenor przez lata był członkiem stałego zespołu i do którego regularnie powraca.

Piotr Beczała na zuryskiej scenie debiutował w oratorium „Le vin herbé” Franka Martina jako Tristan w 1997 r. W ciągu prawie 20 lat dla tutejszej widowni wcielał się w postacie z repertuaru francuskiego, niemieckiego i włoskiego prezentując szeroką paletę swoich umiejętności. Jako Sou-Chong w operetce „Kraina uśmiechu” Franza Lehára został przez krytyków nazwany niekwestionowanym ulubieńcem zuryskiej publiczności. Debiutując w roli Manrico w „Trubadurze” Giuseppe Verdiego (2021) zachwycił swoim wysokim C. W podobnym tonie pojawiały się recenzje po jego występach w „Fauście” Charlesa Gounoda, „Łucji z Lammermooru” Gaetana Donizettiego, „Balu Maskowym” czy w „Turandot”. Wiele z tych produkcji jest nagranych i wydanych przez Operę Zuryską. Co ciekawe, w książce programowej do przedstawienia „Lohengrin”, znajduje się informacja, że od 2012 roku Piotr Beczała ma obywatelstwo szwajcarskie. Dla mieszkającej w Helwecji Polonii przypomina to mowę wygłoszoną w Genewie w 1933 roku na cześć Ignacego Jana Paderewskiego przez prezydenta konfederacji: Mój kraj nie przyznaje orderów ani odznaczeń. Ma skromniejszy sposób okazywania sympatii swoim gościom. Przyjmuje ich do grona swoich dzieci.

Miałam przyjemność oglądać „Lohnegrina” wspólnie z Lidiią Vodyk, korepetytorką Zuryskiej Opery i pianistą Tomaszem Domańskim. Wspólnie cieszyliśmy się, że udało nam się zdążyć na ostatnie przedstawienie, tak dobrze przyjęte przez lokalną prasę. Spektakl wystawiany w kwietniu i maju był wznowieniem realizacji, mającej swoją premierę już jedenaście lat temu. Reżyser Andreas Homoki konfrontuje w nim ideę utopijnego świata i codzienność małej, ale podzielonej społeczności. Klaustrofobiczność grupy podkreślona została scenografią. Całość przedstawienia toczy się w jednej, tej samej drewnianej izbie, w której odbywa się pogrzeb i ślub, wiec ludowy i intymne spotkanie kochanków. W miarę upływu czasu, również dla widza, izba staje się coraz ciaśniejsza i coraz bardziej duszna.

Rycerz-łabędź w ciasnej izbie. Piotr Beczała jako Lohengrin na scenie w Zurychu
© Piotr Beczała, "Lohengrin" / Toni Suter

Można powiedzieć, że „Lohengrin” Richarda Wagnera jest baśnią. Łodzią ciągniętą przez łabędzia (o ptaku tym śpiewa niejeden wers) boski posłaniec przybywa na ratunek niewinnie oskarżonej o zabicie brata Elsie. Wygrywa pojedynek z Telramundem, wcześniejszym opiekunem Elsy i mężem Ortrud. Lohengrin przyrzeka miłość wybawionej pod warunkiem, że nigdy nie zapyta się go o imię. Elsa zgadza się, jednak pod wpływem intryg Ortrud zadaje zakazane pytanie.

W zuryskim przedstawieniu od pierwszych nut zachwyca gra orkiestry i dobre, choć oszczędne w gestach, prowadzenie jej przez Axla Kobera. Kiedy na przerwie wymienialiśmy się doświadczeniami, określenie „magiczny początek” wypowiedzieliśmy jednogłośnie. Wyróżniała się też budująca napięcie i nastrój solowa gra kotlistki opery, Renaty Walczyny na początku drugiego aktu. Wagner nie traktował muzyki jako oddzielnej formy. Jego Gesamtkunstwerk – dzieło totalne miało łączyć wszystkie elementy: muzykę, dramat, scenografię, grę aktorów i to niewątpliwie orkiestrze się udało.

Rycerz-łabędź w ciasnej izbie. Piotr Beczała jako Lohengrin na scenie w Zurychu
© Piotr Beczała i Martin Gantner, "Lohengrin" / Toni Suter

Lohengrin kreowany przez Piotra Beczałę jest i silny, i czuły jednocześnie. Zaśpiewany pewnie, dobrze, tak jak publiczność od tak dobrze znanego sobie i lubianego śpiewaka oczekuje. Świetnie zagrała również Anna Smirnova, w roli Ortrud. Choć w pierwszym akcie wypowiada niewielkie kwestie to jej obecności nie dało się nie zauważyć. Dominująca, knująca, stojąca cały czas na scenie czeka na swój moment by zburzyć spokój niewinnej i ufnej Elsy granej przez Simone Schneider. W tym układzie sił, reżyserii i aktorstwa wydaje się, że Telramund (Martin Ganter) ma tylko tyle siły na ile pozwoli lub wesprze go Ortrud.

Andreas Homoki nie zgadza się na interpretację mówiącą, że Wagner umieszcza w swoich operach tylko kobiety poddane mężczyznom. W jego inscenizacji jest zarazem dużo czułości, jak i siły, a także tajemnic wynikających z zobowiązań głównego bohatera. Muzykolodzy pisząc o kontekście powstania libretta opery, opisują wydarzenia z Drezna z lat 1848 – 49. Jest to okres Wiosny Ludów, powstań przeciwko absolutyzmowi i działań na rzecz zjednoczenia Niemiec. Można więc w „Lohengrinie” znaleźć echa rewolucji, walkę starego i nowego porządku. Co ciekawe po obu stronach stoją kobiety, jątrząca Ortrud i ufna Elsa.

Zuryski Lohengrin powraca regularnie na afisz i choć w tym sezonie już nie zostanie zagrany, to warto wypatrywać białego łabędzia. A szczególnie kiedy wraz z nim przypływa Piotr Beczała.

Kto? Co? Gdzie? Kiedy?

„Lohengrin” Richard Wagner
Opernhaus Zürich
13 kwietnia – 4 maja 2025

#polishoperanow #ktogdziekiedywoperze #piotrbeczała