Arrow Niektórzy po prostu rodzą się, by być królem – spotkanie z basem Rafałem Siwkiem

09 Maj, 2025
Niektórzy po prostu rodzą się, by być królem – spotkanie z basem Rafałem Siwkiem
© Rafał Siwek / Karpati&Zarewicz
Alicja Czyżewska-Kania

Wpadam na próbę “Don Carla” Giuseppe Verdiego do jednej z sal Opery Wrocławskiej. Wszyscy – oprócz dyrygenta – są odwróceni do mnie plecami. Siadam cicho, z boku, wchodzę w ten zamknięty świat niemal na palcach. Jestem świadkiem intymnej, muzycznej próby z Pawłem Przytockim. Dyrygent absolutnie profesjonalny, a jednocześnie ciepły, trzyma wszystko w dłoni, której nie zaciska w geście kontroli. Spokój i skupienie. Lustruję salę prób. Przy pulpitach kilku solistów. Pochylają się nad nutami, kreślą coś ołówkiem. Do premiery „Don Carla” został ponad miesiąc, a odnoszę wrażenie, że każdy z nich już zna swoje miejsce na scenicznej szachownicy.

Wyróżnia się Rafał Siwek, bas. Nie głośnością, nie gestem. Jest otwarty, żartuje z kolegami, uśmiecha się z lekkością, która kontrastuje z królem Filipem II, rolą, którą kreuje. Kiedy pytam o rozmowę, po chwili znajduje czas. Kiedy zaczyna mówić, jego głos wypełnia przestrzeń. I nagle przenoszę się do Hiszpanii. Słucham najlepszego audiobooka czytanego przez kogoś, kto świetnie zna tę XVI wieczną historię nie z książki, tylko z życia.

Rafał Siwek w tym roku świętuje 25-lecie swojego debiutu scenicznego. Co ciekawe – również z Verdim. To właśnie w Operze Wrocławskiej, w 2000 roku, wcielił się po raz pierwszy w partię Ferranda w „Trubadurze” pod batutą Ewy Michnik i w reżyserii Roberta Skolmowskiego. Spektakl, który został zarejestrowany, stał się także płytowym debiutem artysty. Po ćwierćwieczu powraca do Wrocławia, ale jako uznany mistrz verdiowskiego repertuaru, z dorobkiem ról śpiewanych w najważniejszych teatrach operowych świata.

Filip to nie jest zwykła rola – zaczyna, patrząc gdzieś ponad moim ramieniem – To marzenie. I to nie tylko basów. Nawet Placido Domingo marzy, żeby zaśpiewać Filipa. Ja miałem to szczęście, po raz pierwszy w 2006 roku w Teatro Regio w Turynie. Mówi to z taką swobodą, jakby Turyn był wczoraj. Byłem wtedy na roli z Ferruccio Furlanetto, najwybitniejszym ówczesnym Filipem. To jego podpatrywałem, gdy pierwszy raz wcielałem się w tę jedną z najpiękniejszych basowych postaci. Z czasem sam zacząłem odkrywać tę rolę na nowo, przy kolejnych realizacjach, w różnych teatrach. Każda z nich zostawiła coś we mnie. Dziś hiszpański król jest mi bliższy niż kiedykolwiek.

Niektórzy po prostu rodzą się, by być królem – spotkanie z basem Rafałem Siwkiem
© Opera Wrocławska

Ten bohater dojrzewa razem ze mną – mówi dalej. Za każdym razem dodaję coś nowego, dostrzegam niuanse, których wcześniej nie widziałem. Filip II jest symbolem władzy absolutnej u kresu sił. Postać historyczna – król Hiszpanii, pan połowy świata, obrońca katolicyzmu. W operze Verdiego ukazany jest jako człowiek rozdarty pomiędzy obowiązkiem a uczuciami, między tronem a sumieniem. Właśnie to czyni tę rolę jedną z najgłębszych basowych kreacji w całym repertuarze operowym.

Filip to władca, ale też człowiek samotny – opowiada Siwek z namysłem. Ma w rękach wielką władzę, ale nie do końca potrafi odnaleźć się w otaczającym go świecie. Zdradzony, niekochany, podejrzliwy. Ma władzę kościelną ponad sobą, a jego własny syn, Don Carlos sprzeciwia się jego woli. Król na szachownicy jest najważniejszą figurą, ale nie jest najmocniejszą. Może zostać zamatowany lub zagoniony w róg.

“Don Carlo” to nie tylko opera polityczna, ale i egzystencjalna. Opowieść o systemie, który niszczy jednostkę, nawet tę na szczycie. Miłość i religia, zdrada i wiara są splecione w partyturze pełnej dramatycznych kontrastów i wewnętrznych napięć. To również jedno z najbardziej monumentalnych i zarazem osobistych dzieł Giuseppe Verdiego. Zamówione przez Operę Paryską było po premierze w 1867 roku wielokrotnie przerabiane. Dzisiaj istnieje w dwóch wersjach językowych (francuskiej i włoskiej), dwóch długościach (pięć i cztery akty) i dwóch tytułach (Don Carlos i Don Carlo). W Operze Wrocławskiej zobaczymy tę drugą, włoską wersję, przygotowaną dla mediolańskiej La Scali, w której dramatyzm oparty jest nie tyle na wartkiej akcji, co na głębokich portretach psychologicznych bohaterów. 

Libretto, oparte na dramacie Friedricha Schillera, czerpie z autentycznych wydarzeń na hiszpańskim dworze. Mamy tu historycznego Don Carlosa, syna Filipa II Habsburga, mamy Elżbietę de Valois, która została królową nie z miłości, lecz z politycznej konieczności. Don Carlos, rozdarty między lojalnością wobec ojca, a zakazaną miłością do swojej macochy, ostatecznie pada ofiarą politycznych intryg i zdrad. Verdi nie pokazuje monarchii jako wzorca ładu, lecz jako mechanizm, w którym nawet król jest pionkiem. I może właśnie dlatego dzieło Verdiego pozostaje tak przejmujące – to opera o Europie rozdartej między ideologiami, ale też o jednostce, która próbuje w tym wszystkim zachować twarz.

Filip II nie śpiewa o potędze. On śpiewa o jej utracie. Właśnie dlatego jego aria Ella giammai m’amò uważana jest za jedną z najtrudniejszych w całym repertuarze basowym. Wymaga nie tylko potężnego głosu, ale też precyzji, czułości i… odwagi. Bo nawet najlepsza technika nie wystarczy, by tę arię przekonywująco wykonać. To moment, w którym operowy monarcha musi zdjąć koronę i odsłonić serce. Dla wielu śpiewaków – i melomanów – ta aria to esencja verdiowskiej głębi: dramat ujęty w najczystszej, muzycznej formie. W tej roli trzeba uchwycić każdy niuans – dodaje Siwek. Każdą relację: z Elżbietą, z Carlosem, z Pozą, z Inkwizytorem. Bo Filip, choć silny, jest w środku rozdarty.

Wrocławska inscenizacja ukazuje to dobitnie. Scenografia staje się planszą, a postaci – figurami. Jesteśmy elementami szachowej rozgrywki – śmieje się. Ja jestem królem, ale nie gram sam. Moje ruchy są uzależnione od posunięć innych postaci. Czasem nawet król nie ma wyboru. Czasem musisz zagrać tak, jak ci dyktują, a potem patrzeć, jak przegrywasz. Nie pyta, czy to sprawiedliwe. Bo Filip nie pyta. Filip trwa.

Kiedy pytam, co sprawia, że ta produkcja jest wyjątkowa, nie waha się długo: Każda jest inna, bo i ja jestem innym Filipem. Ale tutaj wszystko jest dopracowane. Jak podkreśla, ważny jest każdy szczegół. Scenografia, światła, projekcje tworzą świat, który nie pozwala zapomnieć, że toczy się gra o najwyższą stawkę. Michał Znaniecki dba o każdy detal – mówi z uznaniem. Pracowałem z nim wcześniej i wiem, że na scenie wszystko się składa. Widz zobaczy nie tylko operę, zobaczy historię człowieka, który grał, nie znając wszystkich reguł.

Wychodzę z próby, a Rafał Siwek wraca do nut i znajduje swoje miejsce na scenicznej szachownicy. Na scenie i w historii. Filip II nie jest tu tylko rolą – to przestrzeń, w której spotykają się doświadczenie, głos i człowieczeństwo. Nie ma w tym maniery ani patosu. Jest natomiast rzadko spotykana prawda, która wybrzmiewa w każdym spojrzeniu i każdym dźwięku. Siwek nie gra króla, on nim jest. I właśnie w tej krótkiej chwili, w tej ciszy między próbą a premierą, można dostrzec coś więcej niż operę. Można zobaczyć człowieka, który przez 25 lat nie tylko doskonalił warsztat, ale dojrzewał razem z rolą. A teraz – jakby mimochodem – wnosi na scenę coś, czego nie da się zapisać w nutach. Obecność.

Kto? Co? Gdzie? Kiedy?
„Don Carlo” Giuseppe Verdi
Premiera: 24 maja
Spektakle: 25, 27, 31 maja 2025
Miejsce: Opera Wrocławska

#polishoperanow #ktogdziekiedywoperze #RafalSiwek