Pierwsze spotkanie z Festiwalem w Salzburgu – jak wygląda najsłynniejsze letnie wydarzenie operowe na świecie
Jeszcze nie ochłonąłem po spektaklach na festiwalu wagnerowskim Bayreuth (tutaj relacja), a już pakowałem walizkę, aby wyruszyć na kolejną przygodę – pierwszą wizytę na legendarnym festiwalu operowym w Salzburgu (Salzburger Festspiele) i to na dwóch spektaklach: “Makbecie” Giuseppe Verdiego w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego i „Marii Stuart” Gaetana Donizettiego. Trochę dzięki szczęściu, a trochę determinacji, udało mi się wreszcie zdobyć upragnione bilety i uczestniczyć w tych wielkich wydarzeniach.
Nierozerwalnie związany z Mozartem Salzburg jest niemal dwukrotnie większy niż Bayreuth. Jego ludność liczy około 150 tysięcy mieszkańców, a w czasie letnich miesięcy staje się mekką dla ponad 250 tysięcy melomanów z 80 krajów świata. Podczas mojej wizyty pogoda była kapryśna i dopiero w dniu wyjazdu, kiedy wreszcie zaświeciło słońce, mogłem w pełni docenić urok tego miejsca. W odróżnieniu od Bayreuth hotel, w którym się zatrzymałem, działał swoim zwykłym trybem choć wiele pokoi zajmowali melomani. Szkoda, że nie wykorzystano tej koniunktury, ale przecież nie dla hotelu tu przyjechałem. Aby poszukać festiwalowej atmosfery od razu ruszyłem do centrum i … nie zawiodłem się.
Po pierwsze: architektura. Kamienice na Starym Mieście choć pochodzą głównie z XVI–XVIII wieku, to wiele z nich ma średniowieczne fundamenty. Najbardziej znana ulica Getreidegasse, wąska i malownicza, charakteryzuje się żelaznymi szyldami rzemieślniczymi przymocowanymi do fasad domów. Nie dziwi fakt, że w 1996 roku wpisana została na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Pod numerem 9, w 1756 roku, urodził się Wolfgang Amadeus Mozart i dziś mieści się tam muzeum poświęcone kompozytorowi. Po drugie: całe centrum jest oflagowane festiwalowymi banerami, a w wielu sklepach wiszą afisze z repertuarem. Nieodłącznym elementem miasta jest też bardzo skomercjalizowany wizerunek Mozarta, szczególnie obecny w sklepach, kioskach i punktach sprzedaży słynnych pralin „Mozartkugel” (dawniej „Mozart Bonbon”). Dzięki Annie S. Dębowskiej (dziennikarce Gazety Wyborczej) dowiedziałem się, że jedyną cukiernią mającą prawo używać nazwy „Original Salzburger Mozartkugeln” jest cukiernia Konditorei Fürst. To właśnie tam, w 1890 roku, powstały te słynne czekoladki i do dziś są przygotowywane ręcznie według tradycyjnej receptury, pakowane w charakterystyczną srebrno-niebieską folię. A jak smakują? Myślę, że nawet ci, którzy nie przepadają za marcepanem, będą pod wrażeniem ich struktury, konsystencji i smaku.
Wąskimi uliczkami i „tajnymi” przejściami zwanymi „Durchhäuser”, które ułatwiają poruszanie się po zatłoczonym Starym Mieście, dotarłem w końcu przed Festspielhäuser, czyli kompleks trzech głównych teatrów festiwalu. Großes Festspielhaus (Wielki Dom Festiwalowy), otwarty w 1960 roku według projektu Clemensa Holzmeistera, mieści 2179 widzów i ma jedną z najszerszych scen na świecie — aż 100 metrów. Umożliwia ona monumentalne inscenizacje, choć bywa też wyzwaniem dla realizatorów. Haus für Mozart (dawniej Kleines Festspielhaus), z widownią na 1580 miejsc, powstał w 1925 roku, a po gruntownej przebudowie został ponownie otwarty w 2006 roku. Trzecia sala, Felsenreitschule (Ujeżdżalnia Skalna), z trzypiętrowymi arkadami wykutymi w 1693 roku w ścianach opuszczonego kamieniołomu, liczy dzisiaj 1437 miejsc i słynie z niezwykłej akustyki. Cały kompleks znajduje się wzdłuż jednej niezbyt szerokiej ulicy u stóp góry Mönchsberg i z zewnątrz trudno się domyślić, że kryją się tu tak ogromne przestrzenie.
Letni Festiwal w Salzburgu oferuje nie tylko spektakle operowe, ale również koncerty, sztuki teatralne i specjalnie przygotowany program dla młodych widzów. Im bliżej rozpoczęcia spektaklu, tym bardziej ulica przed wejściem wypełniała się odświętnie ubranymi widzami. Ja trafiłem na przedstawienia repertuarowe, więc dominowały garnitury z krawatami lub muszkami i eleganckie, ale raczej stonowane suknie wieczorowe. Podobno podczas spektakli premierowych obowiązuje znacznie surowszy dress code: Black Tie.
Podobnie jak w Bayreuth, bilety trzeba spersonalizować, a przy wejściu do gmachu oprócz biletu należy okazać dowód tożsamości. W obszernym foyer Wielkiego Domu Festiwalowego znajduje się stoisko z płytami CD i DVD artystów występujących danego wieczoru, a także kilka festiwalowych gadżetów: magnesy, miętówki, ołówki, breloki. W sprzedaży są również programy teatralne w cenie 10 euro. W kilku miejscach można kupić drobne przekąski, napoje i alkohole. Wpuszczanie na widownię i koniec przerwy ogłasza pracownik obsługi, potrząsając starym, ręcznym dzwonkiem. A sama widownia Großes Festspielhaus? Jest ogromna, podzielona na parter i balkon, z dobrym przewyższeniem rzędów i wygodnymi fotelami. Siedziałem w ostatnim rzędzie na balkonie, z którego widoczność była bardzo dobra, akustyka również. Jedynym problemem była spora odległość od sceny, która uniemożliwiała śledzenie szczegółów.
W pierwszy wieczór oglądałem “Makbeta” Giuseppe Verdiego w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, którego premiera odbyła się w 2023 roku. W tym roku spektakl powrócił niemal w tej samej obsadzie. Inscenizacja Warlikowskiego jest dla mnie wzorcowym przykładem współczesnej interpretacji opery: łączy szacunek dla muzyki z odświeżeniem języka teatralnego, nadając dziełu wymiar uniwersalny. Drugiego wieczoru obejrzałem „Marię Stuart” Gaetana Donizettiego. To tegoroczna produkcja, której premiera była transmitowana, i którą obejrzałem już online, więc nie była dla mnie zaskoczeniem.
Jeśli miałbym porównać oba festiwale – w Bayreuth i w Salzburgu – to wydarzeniem, które wywarło na mnie zdecydowanie większe wrażenie, było to pierwsze. Całe Bayreuth żyje festiwalem i traktuje go jak coś zupełnie wyjątkowego. Do tego dochodzą rytuały: fanfary muzyków wzywających publiczność na widownię, długie, jednogodzinne przerwy, w czasie których można spokojnie zjeść i wymienić wrażenia, a przede wszystkim potęga muzyki Wagnera i wysoki poziom wykonawczy. Salzburg jest bardziej zdystansowany, i choć pod względem artystycznym nie można mu niczego zarzucić, to chwilami wręcz zadziera nosa. Jedno i drugie miejsce ma jednak coś wspólnego: oba festiwale silnie uzależniają. Wiem to po sobie, bo już zastanawiam się, jak zorganizować powrót w przyszłym roku.
O czym warto pamiętać, planując wizytę w Salzburgu:
- Po ogłoszeniu programu na kolejny rok warto niezwłocznie zapisać się na bilety za pomocą formularza na stronie festiwalu.
- Po otrzymaniu informacji, czy bilety zostały nam przyznane, od razu rezerwować noclegi.
- Do Salzburga można dotrzeć samolotem z przesiadką albo pociągiem z Wiednia (ok. 300 km) czy Monachium (ok. 150 km).
- Warto mieć przy sobie gotówkę. W wielu punktach obowiązuje minimalna kwota płatności kartą, i to wcale niemała: 15–20 euro.
- Wstęp do muzeum Mozarta kosztuje 15 euro.
- Najpóźniej w dniu wydarzenia należy spersonalizować bilet.
- Dla wygody podczas spektakli można skorzystać z usługi pre-order i zamówić przekąski na przerwę.
- Koniecznie trzeba zjeść Wiener Schnitzla (w zależności od miejsca cena waha się od 16 do 35 euro) i spróbować oryginalnych Mozartkugeln (1,80 euro za sztukę).
- Nawet jeśli nie wybierasz się na premierę, warto zabrać elegancki strój. Garnitur czy wieczorowa sukienka to właściwie obowiązek. W jeansach i sportowych butach można poczuć się nie na miejscu.
- Wejście na widownię jest sygnalizowane przez obsługę i odbywa się punktualnie. Spóźnieni widzowie nie są wpuszczani aż do przerwy.
- Programy kosztują 10 euro.
- Salzburger Festspiele to jeden z najdroższych festiwali operowych na świecie. Nawet miejsca na najwyższych balkonach potrafią kosztować ponad 80 euro, a najlepsze miejsca w parterze kilkaset euro. Warto to zaplanować wcześniej.
- Salzburg podczas festiwalu jest zatłoczony i ceny w restauracjach oraz hotelach szybują w górę. Dobrze jest zrobić rezerwacje z dużym wyprzedzeniem i mieć świadomość, że miasto staje się w tym czasie jednym wielkim salonem towarzyskim.