Arrow „Sztuka to naczęściej brzydota, a nie piękno” – rozmowa z barytonem Andrzejem Dobberem

12 Lis, 2024
„Sztuka to naczęściej brzydota, a nie piękno” – rozmowa z barytonem Andrzejem Dobberem
© Andrzej Dobber / Andrzej Świetlik

Z Andrzejem Dobberem, który aktualnie śpiewa partię Otokara w „Wolnym strzelcu” Carla Marii von Webera pod batutą Yoela Gamzou i w reżyserii Andreasa Kriegenburga w Staatsoper w Hamburgu (premiera 17 listopada 2024), rozmawia Jolanta Łada-Zielke.

W Pana artystycznej biografii pojawiają się tacy „giganci” jak Richard Wagner, Giuseppe Verdi, Richard Strauss…

…i Giacomo Puccini. Po pobycie na stypendium w Konserwatorium Meistersinger (obecnie Uniwersytet Muzyczny w Norymberdze) zacząłem pracować w tamtejszym teatrze jako „Bass Zweiten Fachs”, czyli śpiewałem mniejsze role. W rok później Christian Thielemann został dyrektorem muzycznym Norymberskiego Teatru Państwowego i po przesłuchaniu pozwolił mi przejść na wyższy rejestr. Od tego czasu w moim kontrakcie widnieje zapis, że jestem barytonem bohaterskim. Partię Otokara w „Wolnym strzelcu” śpiewałem po raz pierwszy w 1988 roku właśnie w Norymberdze i cieszę się, że powtarzam ją teraz w Hamburgu. Jest niewielka, ale bardzo ważna.

Śpiewa Pan niemiecką muzykę, mimo że Pana głos określano jako włoski?

Zawsze tłumaczę ludziom, że najpierw trzeba opanować włoską technikę śpiewu. Potem, w zależności od kompozytora, zmienia się tylko artykulację. Z technicznego punktu widzenia śpiewa się cały czas po włosku. Tak też interpretowano role wagnerowskie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Chętnie słucham nagrań z tamtych czasów, bo wtedy jeszcze naprawdę śpiewało się Wagnera, a dziś często się go wykrzykuje. Mój głos jest ciągle jeszcze młody i w świetnej kondycji, bo właściwie o niego dbam.

Rok temu wypadało 40-lecie Pana Pracy Artystycznej. Jak Pan obchodził ten jubileusz?

Świętowałem go w Operze Śląskiej w Bytomiu, gdzie zaśpiewałem tytułową rolę w „Nabucco”, za co jestem ogromnie wdzięczny dyrektorowi tej placówki, Łukaszowi Goikowi. Impreza przebiegała bardzo uroczyście i zostałem dosłownie obsypany nagrodami. Nagranie tego jubileuszowego spektaklu „Nabucco” przydało mi się przy pisaniu pracy doktorskiej w Akademii Muzycznej w Poznaniu, której tematem było wykonawstwo Verdiego. Podczas obrony pracy trzeba bowiem wykazać się praktycznymi umiejętnościami, czyli po prostu zaśpiewać.

Co uważa Pan za swoje największe osiągnięcie w ciągu tych czterdziestu lat?

Chyba to, że pozostałem normalny i nie zwariowałem (śmiech). Odkryłem też w swoim charakterze cechę, o którą wcześniej siebie nie podejrzewałem: cierpliwość. W ciągu całej mojej kariery potrafiłem czekać, nigdy nie upierałem się, że coś musi wydarzyć się szybko i nie usiłowałem niczego wymuszać. Poza tym mam zdrowy dystans w stosunku do mojej pracy. Chcąc zrobić wielką karierę, trzeba mocno chodzić po ziemi i być cierpliwym.

Jakie spostrzeżenia odnośnie młodych śpiewaków poczynił Pan jako Dyrektor Artystyczny Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura, który odbył się w październiku? 

Zaobserwowałem, że większość dzisiejszej młodzieży przejawia postawę roszczeniową i oczekuje natychmiastowego feedbacku. Nawiasem mówiąc, nie lubię tego słowa, wolę jego polski odpowiednik: informacja zwrotna. Jestem szczery i zawsze mówię wprost, co myślę. U młodych śpiewaków wywołuje to często zdziwienie lub zdenerwowanie. Na konkursach widać, że wszystko stało się powierzchowne, udawane, płytkie. Ludzie są nastawieni na show i bardziej dbają o wygląd, fryzurę, strój. To też jest ważne, ale ja chcę na scenie widzieć i słyszeć przede wszystkim muzykę, kompozytora i doświadczyć poruszającego przekazu tego, o czym ktoś śpiewa. A tu jakaś wyfryzowana osoba wykonuje arię Manon Sola, perduta, abandonata udając, że umiera. Ważne jest przepuszczenie przez siebie tych emocji, tego bólu, albo radości. Dlatego tłumaczę młodym ludziom: jeśli chcesz być prawdziwym artystą, musisz zedrzeć z siebie skórę i podać siebie ludziom w takiej „surowej” postaci, bez osłonek. To oczywiście boli, ale sztuka to naczęściej brzydota, a nie piękno. Można oczywiście być pięknym wewnętrznie, ale na zewnątrz, na scenie, najczęściej pokazuje się brzydotę.

Podjął się Pan edukacji wokalnej swojego syna Vincenta, który śpiewa w Chórze Dziecięco-Młodzieżowym Staatsoper Hamburg Alsterspatzen. Wygląda na to, że jest on pojętnym uczniem?

Z perspektywy ojca mogę powiedzieć, że istnieje między nami bardzo piękna relacja, bo jestem dla niego naturalnym autorytetem. On zajmuje się operą od rana do wieczora, ma swoje ulubione tytuły, arie i wykonawców. Ja zawsze próbowałem przemycić mu tę wiedzę, zamiast stawiać go do pionu i kazać mu śpiewać. Kiedy był mały i próbował swoich sił, chwaliłem go, ale radziłem, żeby śpiewał „do przodu”, a nie „do siebie”. Teraz też nie prowadzę z nim takich „normalnych” lekcji emisji głosu. On lubi mnie słuchać i czasem mówi: Tato, ale pięknie zaśpiewałeś tę frazę! A ja mu tłumaczę, jak to robię. Nie wiem, skąd to się bierze, że mój syn tak chętnie mnie słucha; prawdopodobnie nie popełniłem w związku z nim żadnych błędów wychowawczych (śmiech) Nie ma żadnego buntu z jego strony, choć właśnie przechodzi okres dojrzewania i mutację. Ja zresztą nigdy nie stosowałem wobec moich dzieci jakiegokolwiek przymusu. Poza tym Vincent jest utalentowany z natury, w sensie techniki wokalnej i szybko pojmuje rzeczy, które innym ludziom trzeba tłumaczyć przez lata. Jeśli ktoś tu w operze zwraca mu uwagę, odpowiada: „Ja uczę się u mojego taty”.

Dziękuję za rozmowę.

#polishoperanow #ktogdziekiedywoperze #andrzejdobber