La Scala wprowadza twarde reguły operowego dress code’u – a co w Polsce?
Światowe media obiegła właśnie informacja o nowych zasadach dla publiczności w mediolańskiej La Scali, a mianowicie o obowiązku posiadania stroju adekwatnego do powagi miejsca. Choć operowy dress code istniał w tym słynnym teatrze od dawna, to przez ostatnią dekadę nie egzekwowano go i bez najmniejszego problemu turyści ubrani na luźno czy na sportowo zasiadali na widowni. Teraz ma się to zmienić. Bez odpowiedniego ubioru będzie można nawet zostać odprawionym z kwitkiem, bez możliwości zwrotu pieniędzy za zakupiony bilet. A jak to wygląda w Polsce? Czy nasza publiczność pamięta, że do opery należy ubrać się elegancko?
Czasy zmieniają się dynamicznie, a wraz z nimi podejście do wszelkich ogólnie panujących zasad. Także w instytucjach kultury. Jeszcze pół wieku temu moja babcia wraz z moim dziadkiem nie wyobrażali sobie wyjścia do teatru bez odświętnego stroju. Dziadek zakładał białą, starannie wyprasowaną koszulę, garnitur i muchę lub krawat, a babcia długą suknię, często z trenem, a nawet z rozcięciem na plecach. Na ramiona narzucała szal lub etolę, w dłoni błyszczała haftowana złotą nitką, niewielka torebka teatralna, a na stopach złote sandałki lub lakierki. Wszystko oczywiście na miarę trudnych czasów PRL-u, w których moi dziadkowie żyli, choć ta staranna i dopracowana w najmniejszych szczegółach elegancja została im zapewne jeszcze sprzed wojny.
Bo niestety, II wojna światowa i ciągnąca się za nią bieda, wywróciły polski świat mody do góry nogami. Większą wagę niż do stroju, przywiązywano do przetrwania. I do wygody, co podkreślała propaganda PRL-u przez kolejne dekady. Na polskich ulicach, z głów zarówno kobiet jak i mężczyzn, zniknęły kapelusze, będące stałym elementem ubiory klasy średniej w dwudziestoleciu międzywojennym. Na garnitur od dobrego krawca czy suknię z tafty mogli pozwolić sobie nieliczni. Dzisiaj, choć sytuacja materialna Polaków i dostępność do wszelkiego rodzaju dóbr uległy niekwestionowanej poprawie, stroje wieczorowe w polskich teatrach operowych są rzadkością, lub nawet egzotyką. I choć nie brakuje świadomych widzów, dla których dobra prezencja na widowni jest czymś oczywistym, stanowią oni zdecydowaną mniejszość. Przez to dużo skuteczniej przykuwają moją uwagę, nie tylko na premierach, lecz także spektaklach repertuarowych. I vice versa.
Mam świadomość, że ubierając się do opery w długą, wieczorową suknię i lakierki na szpilce, dobierając do tego kolorystycznie pasujący szal, biżuterię, a nawet makijaż, wyróżniam się w tłumie. Lecz jest to mój świadomy wybór. Dla mnie osobiście każda wizyta w operze jest niczym święto. To wyjątkowa okazja do celebracji spotkania ze sztuką wysoką oraz z ludźmi – tymi, którzy ją wykonują bądź odtwarzają ze sceny i kanału orkiestrowego. Ubiór to wyraz szacunku dla artystów, dla miejsca, ale także dla samego siebie. W końcu, jak głosi stare porzekadło, jak cię widzą, tak cię piszą. Pochwały mojego stroju od innych osób z publiczności to dla mnie norma. Zdarzają się także komentarze kobiet, które również miałyby ochotę ubrać się do opery „na galowo”, lecz coś je blokuje. Zawsze wtedy zachęcam, by odważyły się założyć na premierę odświętną suknię, tiule, cekiny czy nawet pióra. Ludzie potrafią wystroić się na wesela, chrzciny, komunie, a nawet pogrzeby, nie mówiąc już o co niedzielnym wyjściu do kościoła. Dlaczego więc lekko nie poszaleć z ubiorem także do teatru?
Wyświetl ten post na Instagramie
Do takiego podejścia namawia Sandra Plajzer, słynąca z barwnego, ekstrawaganckiego stylu influencerka, pasjonatka mody, autorka książki „Ubierz się ze mną”. W krótkim nagraniu o operowym dress codzie na swoim instagramowym profilu tłumaczy: „Na wesele nie pójdziecie w dresie, na pogrzeb nie pójdziecie w bikini. (…) Poprzez strojenie się nadajemy ważność danemu wydarzeniu. Celebrujmy chwilę, również strojem”. I choć pod jej nagraniem nie brakuje komentarzy, że nie jest istotne to, w co ubieramy się na spektakl, tylko to, czy rozumiemy jego treść i czy wyniesiemy z niego coś dla siebie w sferze intelektualnej, emocjonalnej i duchowej, nie oznacza to przecież, że nie można pogodzić jednego z drugim.
Czy zatem w polskich teatrach operowych w ogóle obowiązuje jakikolwiek dress code? Naturalnie, że tak. Niektóre instytucje, takie jak Warszawska Opera Kameralna, nawet umieszczają na zaproszeniach dopisek o treści „obowiązują / mile widziane są stroje wieczorowe”. Wciąż jednak nie jest to warunek uczestnictwa w wydarzeniu. Obsługa teatru nie wymaga od nikogo sukienki i szpilek czy garnituru i krawata pod groźbą nie wpuszczenia go na widownię. Stąd też można zaobserwować pełne spektrum zasobów ludzkich szaf praktycznie w każdym polskim teatrze operowym czy filharmonii. Kraciaste koszule, kojarzące się z pracą fizyczną oraz przetarte jeansy u panów to częsty zestaw pojawiający się chociażby na widowni Opery Krakowskiej. Latem królują białe t-shirty, a niejednokrotnie wśród publiczności zauważyłam starszych panów w krótkich spodenkach i w japonkach. W Operze Lubelskiej w oczy rzucił mi się dżentelmen w dresie na jednej z premier i był to, na domiar tego złego, znany reżyser. Trampki i wszelkiego rodzaju obuwie sportowe to z kolei zmora Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie, choć i tak na tle pozostałych polskich miast stolica wypada najkorzystniej. Statystycznie – i tu zła wiadomość dla panów – to właśnie kobiety bardziej dbają o elegancki ubiór w teatrze. Częściej zakładają sukienki, jeśli nie stricte wieczorowe, to przynajmniej koktajlowe i odpowiednio dobrane do nich dodatki.
Trenerka etykiety, autorka kilku książek Aleksandra Pakuła poświęciła operze jeden z filmów na swoim kanale YouTube. W nagraniu pt. „Savoir-vivre w operze: jak zachować się przed, po i w trakcie spektaklu” przypomina, że choć Opera Narodowa nie ustala konkretnych reguł w kwestii ubioru, to tamtejsi widzowie naprawdę dbają o dress code. Ekspertka zaleca strój wizytowy, prezentując dość restrykcyjne podejście np. do koloru garnituru, jaki powinien założyć mężczyzna (granatowy) czy długości sukienki u kobiet (sięgająca mniej więcej do kolana). Zaznacza jednocześnie, że wyjątek stanowią premiery, gdzie pożądany jest strój „black tie”, czyli smoking u mężczyzn i długa suknia wieczorowa u kobiet.
Jak zatem wybrnąć z modowego impasu, gdy wybieramy się na spektakl? Przez ponad 30 lat mojego doświadczenia widza operowego staram się, niejako w poczuciu misji, przekonać do choć jednej wizyty w tym przybytku sztuki jak najwięcej osób. Co ciekawe, najczęstszym argumentem jaki słyszę od tych, którzy jeszcze nigdy w operze nie byli, nie jest to, że muzyka jest dla nich za trudna. Nie jest to też bariera finansowa. Ani językowa, choć może ze dwa razy zapytano mnie, jak poradzić sobie z odbiorem dzieła z librettem w obcym języku (tłumaczyłam wówczas, że w każdym teatrze, jak w kinie, wyświetlane są napisy). Najczęściej przed wizytą w operze potencjalnego widza powstrzymuje smutny fakt: nie wie, w co się ubrać.
Odpowiedź jest prosta. To fakt, że nie każdy może czuć się komfortowo w cekinach, piórach, tiulach, sukni z trenem, perłach czy smokingu. Wystarczy zatem by panowie założyli marynarkę i spodnie materiałowe (nie jeansy), a panie, jeśli nie posiadają w swojej szafie sukienki, to chociaż białą bluzkę, spódnicę lub spodnie w jednolitym kolorze, obuwie inne niż plażowe czy sportowe. Najważniejsze jednak, by ubiór był czysty, schludny i nie wyglądał jak po wyjściu prosto z działki czy siłowni. Jest to naprawdę niewielki wysiłek, który można poczynić przed wizytą w tak wyjątkowym i niecodziennym miejscu, jakim jest teatr operowy.