Marcella Sembrich-Kochańska – gwiazda scen operowych przełomu wieków
Są jak duchy. Spoglądają na nas z czarnobiałych fotografii, przyodziani w bogato zdobione, niemal baśniowe kostiumy. Ich głosy zapisały się na nielicznych czarnych płytach, z każdym trzaskiem wskrzeszając echa przeszłości. I choć już od ponad stulecia nie słychać ich kroków na scenicznych deskach, jedno jest pewne – utorowali drogę kolejnym pokoleniom śpiewaków. Primadonny i amanci, eteryczne zjawy, których każdy gest i brzmienie głosu sprawiały, że widownia wstrzymywała oddech. Jedną z takich artystek była Marcella Sembrich-Kochańska (1858-1935) – pisze Beata Fischer.
Kariery Sembrich-Kochańskiej nie powtórzyła dotąd żadna polska śpiewaczka. Sopran koloraturowy, operowa heroina. Triumfowała na scenach świata, od Covent Garden po Metropolitan Opera. Uwielbiana przez muzyków, krytyków i możnowładców. Słynęła z wyjątkowego talentu interpretacyjnego i płynącej wraz z nim, naturalnej scenicznej wrażliwości, tak często podkreślanej przez krytyków. Jej głos, obejmujący dwie i pół oktawy, zarejestrowano na około stu nagraniach. „Śpiewa z niezaprzeczalną maestrią i przez przestrzeń minionych lat przepływa prąd ludzkiej energii, osobowości, mieszanka nonszalancji i perfekcji, co może wprawić współczesnego słuchacza w osłupienie” – tak jej nagrania z lat 1904-1908 ocenił brytyjski portal o muzyce klasycznej Gramophone.
Rok 1858 przypadł na niewątpliwie trudne czasy. Polska, już od ponad półwiecza nie istniała na mapie Europy, podzielona pomiędzy trzy mocarstwa, nie ustawała jednak w rozwoju artystycznym. Świadczy o tym chociażby warszawska prapremiera czteroaktowej wersji „Halki” Stanisława Moniuszki, wystawiona 1 stycznia. Niewiele ponad miesiąc później, 15 lutego w Bolechowie, miasteczku na terenie ówczesnej Galicji, przychodzi na świat Marcella. Jak okaże się już wkrótce, nieprzeciętny talent wokalny i aktorski.
Muzyka była niejako jej przeznaczeniem. Ojciec, nauczyciel muzyki i organista w kościele parafialnym w Bolechowie, przykładał ogromną wagę do edukacji muzycznej córki. Dziewczynka po raz pierwszy zasiadła do fortepianu jako czterolatka, zaś dwa lata później chwyciła skrzypce w dłoń. Trafiła pod skrzydła Jana Radwana Janowicza, emerytowanego nauczyciela i dzięki jego pomocy, została przyjęta do Konserwatorium Galicyjskiego Towarzystwa Muzycznego we Lwowie. Miała wówczas 12 lat.
Swój talent szlifowała na studiach muzycznych we Lwowie, w Wiedniu, a następnie w Mediolanie. Naukę traktowała bardzo poważnie. Śpiew ćwiczyła po trzy godziny dziennie, wedle wskazówek profesora – z kawałkiem drewna w ustach, dla uzyskania pożądanego efektu. I choć z początku jej wybór padł na karierę pianistki, to ponoć sam Franciszek Liszt uświadomił jej, że najpiękniejszym instrumentem, jaki opanowała, jest jej głos. Spotkanie z Lisztem nie zostało w żaden sposób udokumentowane i pozostaje jedynie w sferze domysłów. Jednak prawdą jest, że w pierwszych latach kariery Sembrich-Kochańskiej funkcjonowała artystycznie łącząc ze sobą wszystkie trzy umiejętności: śpiewaczki, skrzypaczki i pianistki, a jej koncerty budziły ogromną ciekawość i podziw.
Operowy debiut Sembrich-Kochańskiej przypadł na 1877 rok, kiedy to wykonała partię Elwiry w „Purytanach” Vincenza Belliniego w Operze Włoskiej w Atenach. Wcześniej, w tym samym roku, zdążyła poślubić Wilhelma Stengela, swojego profesora gry na fortepianie, który z czasem przejął rolę jej nieformalnego impresaria. Od razu podpisała kontrakt na role w „Łucji z Lammermoor” Donizettiego, „Lunatyczce” Belliniego oraz dwóch operach Meyerbeera: „Dinorah” i „Robert Diabeł”. Ten ostatni z kompozytorów, dziś nieco zapomniany, był niezwykle popularny w Europie XIX wieku. W repertuarze sopranistki znalazły się aż cztery spośród jego „grand oper”: oprócz wyżej wymienionych, „Hugenoci” oraz „Gwiazda Północy”.
Rok później przybyła do Drezna, otrzymawszy kontrakt w świeżo odbudowanej po pożarze Królewskiej Operze Saskiej (Semperoper). Występowała w dziełach Mozarta, Meyerbeera, Halévy’ego oraz Flotowa. Drezno otworzyło jej drzwi do dalszej kariery. Stało się jej domem, a także, pół wieku później, miejscem wiecznego spoczynku.
Jej pierwszy występ w Warszawie datowany jest na 8 grudnia 1879 roku. Wystąpiła wówczas z recitalem solowym w Sali Resursy Obywatelskiej, by następnie wykonać partie sopranowe z „Łucji z Lammermoor” i „Robercie Diable” na scenie Teatru Wielkiego. W późniejszych latach kilkakrotnie powracała do Warszawy. W międzyczasie podbijała kolejno sceny Londynu (jej debiut w Covent Garden w 1880 roku, jako tytułowej „Łucji z Lammermoor”, podziwiały ponad dwa tysiące widzów), Sankt Petersburga, Moskwy, Madrytu, Paryża i Wiednia.
W londyńskich spektaklach przez dwa sezony partnerował jej inny polski śpiewak, uznany za prawdziwe muzyczne zjawisko tenor Władysław Mierzwiński. To zresztą nie ostatnia sytuacja gdy Sembrich-Kochańska będzie dzielić światowe sceny z polskimi artystami. Również bracia Jan i Edward Reszke partnerowali jej w Covent Garden; drugi z nich także w Monte Carlo i w Ameryce, w latach 1897-1909. U jej boku pierwsze kroki na scenie MET stawiał słynny bas Adam Didur.
To właśnie angaż w Metropolitan Opera w Nowym Jorku dał utalentowanej Polce status gwiazdy i zapisał jej nazwisko w operowym panteonie nieśmiertelności. Jej amerykański sen rozpoczął się tuż po otwarciu MET w 1883 roku, od partii Łucji z Lammermoor, którą wykonała na nowojorskiej scenie włącznie 41 razy.
Amerykańska publiczność zachwycała się jej „Traviatą”, o czym świadczą liczne recenzje, m.in. w „New York Mail and Express”: „Nieprzyjemną scenę śmierci gra z dyskrecją i taktem, i wiele słynnych heroin mogłoby się od niej uczyć”. Nawet gdy sam spektakl nie odnosił sukcesu, krytycy nie szczędzili pochwał jej występom. Była Gildą w „Rigoletto”, Aminą w „Lunatyczce”, Rozyną w „Cyruliku sewilskim”. Dziś śmiało można uznać Sembrich-Kochańską za rekordzistkę sceny MET spośród polskich śpiewaczek. Włącznie, dała tam aż 487 występów przez 11 sezonów.
Pomimo sukcesu za oceanem, nadal chętnie występowała dla polskiej publiczności. Na przestrzeni lat dała cały szereg występów w Warszawie, Krakowie, Lwowie, Łodzi oraz Wilnie. Podczas nowojorskiej premiery opery „Manru” Ignacego Jana Paderewskiego (1902) śpiewała partię Ulany. W 1914 roku wspólnie założyli Komitet Pomocy Polskim Ofiarom Wojny w Nowym Jorku, przeznaczając znaczną część swoich honorariów na cele dobroczynne. Z kompozytorem łączyła ją współpraca oraz przyjaźń, podobnie zresztą jak z wybitną aktorką Heleną Modrzejewską.
Była aktywna zawodowo do 1917 roku. Po zakończeniu kariery scenicznej zyskała uznanie jako pedagog śpiewu. Wykładała w nowojorskiej Julliard School i Instytucie Muzycznym Curtisa w Filadelfii, przekazując swą wiedzę i doświadczenie kolejnym pokoleniom wokalistów operowych. Zmarła w Nowym Jorku, 11 stycznia 1935 roku. Opiekę nad licznymi pamiątkami po artystce przejęła jej synowa, która założyła Stowarzyszenie Pamięci Marcelli Sembrich. Działa ono do dziś, przy muzeum jej imienia w Bolton Landing, USA, jej dawnym studio operowym. Wraz z mężem została pochowana w Dreźnie, w rodzinnym grobowcu Stenglów.