Tenor Aleksander Kunach: „Mozart leżał absolutnie poza obszarem moich zainteresowań”
Najbardziej zapracowany tenor 33. Festiwalu Mozartowskiego Aleksander Kunach opowiada w rozmowie z #PolishOperaNow o swoim podejściu do muzyki Mozarta, ulubionych rolach i dlaczego na scenie jest gotowy wykonać strip-tease.
Podczas Festiwalu zobaczymy Pana aż w sześciu różnych produkcjach: w tytułowej roli w „Idomeneo”, jako Ferranda w „Tak czynią wszystkie”, Don Ottavia w „Don Giovannim”, Basilia w „Weselu Figara”, Tamina w „Czarodziejskim flecie” i Belmonte w „Uprowadzeniu z seraju”. Czy partie mozartowskie nie mają przed Panem tajemnic?
Kiedy zaczynałem studia wokalne, najbliższą mi epoką w muzyce był barok. Widziałem siebie raczej jako wykonawcę oratoriów Bacha czy Händla. Mozart leżał absolutnie poza obszarem moich zainteresowań, a teraz ten największy z klasyków wiedeńskich jest niejako przypisany do mnie. Dzisiaj mam w swoim repertuarze role z najważniejszych z jego dzieł: „Uprowadzenia z seraju”, „Tak czynią wszystkie”, „Czarodziejskiego fletu” czy „Don Giovanniego”. No i oczywiście z „Idomeneo”. Spotkanie z tym tytułowym bohaterem było również pierwszym spotkaniem z Michałem Znanieckim, który wyreżyserował spektakl w Warszawskiej Operze Kameralnej. Ale stwierdzenie, że Mozart nie ma przede mną tajemnic, nie jest do końca prawdziwe.
A to dlaczego?
Za każdym razem, kiedy pracuję przy wznowieniu „Idomeneo”, odkrywam na nowo wielowymiarowość tej postaci. I za każdym razem nie mogę wyjść z podziwu dla nowatorstwa w warstwie muzycznej, które wyprzedzało swoją epokę. Idomeneo jest też postacią, do której wracam z dziecięcą wręcz ekscytacją, zwłaszcza, że nie gra się tej opery zbyt często. W Polsce tylko Warszawska Opera Kameralna ma tę pozycję w swoim repertuarze.
Czy któraś z tych partii jest Panu najbliższa?
To bardzo trudne pytanie. Łatwiej jest mi odpowiedzieć, którą najmniej lubię – Basilia w „Weselu Figara”. Właściwie z każdą z postaci mam bardzo intymną więź. Kiedyś myślałem, że „Łaskawość Tytusa” to absolutna nuda. Dopiero udział w produkcji w reżyserii Marka Weissa w Warszawskiej Operze Kameralnej, czy realizacja Mai Kleczewskiej w Operze Bałtyckiej w Gdańsku uświadomiły mi jak genialnie i ponadczasowo Mozart stworzył postać Tytusa. Lubię także najczęściej śpiewaną przeze mnie partię czyli Tamina z „Czarodziejskiego fletu”.
Jak według Pana należy wystawiać Mozarta? W tradycyjny sposób, wierny literze libretta i muzyki, czy może uwspółcześniać?
Część reżyserów wzbrania się przed jakąkolwiek ingerencją w dzieło i są wierni didaskaliom. Uważają, że opera powinna być piękna wizualnie, taka jak ją widzieli jej współcześni. Ja osobiście przychylam się do poglądu zgoła przeciwnego. Opera w czasach Mozarta była czytelna dla ludzi z tamtej epoki. Rozumieli aluzje, ukryte znaczenia. Uważam, że jeśli nie chcemy, żeby teatr operowy stał się skansenem, musimy odczytywać go na nowo. Opera oddziałuje nie tylko wizualnie, nie tylko słowem, ale i muzyką, która przełamuje bariery językowe i jest uniwersalnym nośnikiem treści i uczuć. A dzieła takich geniuszy jak Mozart, dają możliwość nieskończonej liczby interpretacji.
Widzowie Festiwalu zobaczą spektakle w reżyserii Michała Znanieckiego, Marka Weissa, Grzegorza Chrapkiewicza. Czy może Pan opowiedzieć jak wyglądała praca z nimi?
Są świetni i bardzo od siebie różni. Trudno powiedzieć co jest najważniejsze w ich realizacjach. Na pewno wyróżnia ich to, że zawsze doskonale wiedzą co i w jaki sposób chcą przekazać. Rozpoczynając z nimi nową produkcję, mam duży spokój. Wiem, że praca jest zaplanowana w najmniejszym szczególe. Zawsze dostaję pełną informację nie tylko o całym przedstawieniu, ale przede wszystkim o postaciach. Wiem kim jestem, jaki jest mój profil psychologiczny, jak rozwija się moja postać. Najciekawsze jest to, że mimo iż wszystko jest od początku wyjaśnione i opisane ze szczegółami, to wciąż mam przestrzeń na tworzenie i budowanie postaci. Dzięki temu postać jest autentyczna, a my przestajemy grać i odtwarzać cudzą wizję.
Czy zdarzyły się w trakcie tych współpracy zadania aktorskie, które były trudne do wykonania?
W jednej z moich pierwszych realizacji z Markiem Weissem – „Żywocie rozpustnika” Strawińskiego – miałem nagle zrzucić szlafrok i zostać w samej bieliźnie na środku sceny. Mimo, że aktorzy z natury są ekstrawertykami, nie była to dla mnie komfortowa sytuacja. Ale scena była tak nabudowana emocjonalnie, że oczywistym stał się ten „strip-tease”.
Czy na koniec rozmowy zdradzi nam Pan swoje marzenia artystyczne?
Jest wiele pięknej muzyki, którą chciałbym wykonać. Na przykład wystąpić w „Eugeniuszu Onieginie” Czajkowskiego. Dotychczas śpiewałem partię Leńskiego tylko w wykonaniu koncertowym. Marzy mi się również powrót do jednej z pierwszych oper zaśpiewanych w Warszawskiej Operze Kameralnej – do „Cyrulika sewilskiego”. Niestety Rossiniego niewiele się gra w Polsce, a jest on moim drugim, po Mozarcie, ulubionym kompozytorem.
#polishoperanow #ktogdziekiedywoperze #WarszawskaOperaKameralna